środa, 7 marca 2018

Wyspy Szczęśliwe

Ten kto wymyślił dla Kanarów nazwę Wyspy Szczęśliwe nie pomylił się dużo. Pamiętam jak dawno, dawno temu czytałam "Doktora Doolitle". W czasie swoich podróży trafił on między innymi na Wyspy Kanaryjskie. Gdzieś już wtedy pojawiło mi się w głowie światełko, że chciałabym też tam kiedyś pojechać. Marzenie wydawało się nierealne. Wtedy takim było.
Dzisiaj Wyspy Kanaryjskie są w zasięgu ręki. Marzenie można spełnić.
Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Teneryfą. Moje trochę rozczarowanie. A potem zakochanie. Przepiękna, niezwykle różnorodna wyspa. Bardziej szara niż oczekiwałam. Ale szara w bardzo tajemniczy sposób. Księżycowo, kosmicznie. Czarne plaże. A wśród tego wszystkiego setki jaszczurek. I piękne kolorowe kwiaty.
Potem była Gran Canaria. Już bardziej świadomie. Spacer wydmami jak po pustyni. Wspinaczka po górach jak w Polsce. Kleinie, agawy, bananowce. Kolorowe plaże - każda inna. Wyspa różnorodna jak kontynent.
Teraz przyszedł czas na Lanzarote. Byliśmy już wcześniej na dwóch wyspach więc wydawało się, że będzie podobnie. Nic bardziej mylnego. Lanzarote jeszcze bardziej odbiega od moich dziecięcych wyobrażeń. Lanzarote to morze lawy. Zastygłej, pokruszonej, porośniętej porostami. A z tego morza wystają szczyty gór - wulkanów. W ich kalderach potrafi rosnąć trawa, można spotkać pasące się owce. Jest szaro i surowo. Wśród tego małe białe miasteczka. Wszystkie do siebie podobne.
Trzy wyspy - każda zupełnie inna i każda przepiękna. Nie jest trudno znaleźć tam szczęście wśród wiecznie panującej wiosny. Kiedy w Polsce smog, zimno, ciemno i ponuro, tam słońce i ciepło. Moje ulubione ciepło, bo wcale nieupalne. Dopiero co wróciłam, a już tęsknię...

Lanzarote - widok z Caldera Blanca na morze lawy:


Lanzarote - park Timanfaya:


Lanzarote - po drodze na La Corona

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz