piątek, 30 października 2015

motywator zewnętrzny i wewnętrzny

Motywować można się na różne sposoby.
Niektórzy biegają tylko z koleżanką.
Niektórzy piszą bloga, żeby codzienne sukcesy albo porażki relacjonować szerszej publiczności.
Inni kupują drogie karnety wstępu na siłownię, żeby czuć, że muszą wykorzystać wpłacone pieniądze.
Są tacy, którzy rysują sobie tablice motywacyjne.
Są i tacy, którzy coś postanawiają i po prostu realizują swoje plany.

Pisałam ostatnio o moim planie, że nie będę jeść słodyczy przez 30 dni. Żeby bardziej się zmobilizować, umówiłam się z koleżanką. Miałyśmy codziennie opisywać wyniki. Pierwsze trzy dni mniej więcej tak to działało. Tyle tylko, że ja pisałam o sukcesach, a koleżanka o swoich porażkach. Potem przestała pisać.

Szczerze mówiąc, nie odczułam dużej różnicy. Motywacja jest we mnie. Gdzieś w środku. I czuję się szczęśliwa, że udaje mi się realizować swój plan bez żadnych motywatorów zewnętrznych, bez koleżanek, bez codziennego tłumaczenia się z wyników.

I to mi dało do myślenia od razu szerzej. Skoro w jednej sprawie potrafię tak się uprzeć i sobie postanowić, że coś zrobię, to dlaczego w innych nie działa? Dlaczego tyle moich planów pozostało niezrealizowanych?
Szukam i szukam odpowiedzi. Być może mobilizujący jest ten termin 30 dni. Wiem, że to nie na zawsze, że na jakiś czas. Być może udaje się dlatego, że jest to pojedyncze postanowienie żywieniowe. Nie jem słodkiego, ale nie mam żadnych dodatkowych wyznaczników odnośnie warzyw, owoców, chleba, kaszy czy czegokolwiek innego. A może po prostu dojrzałam do takiego wyzwania. Wystarczająco długo szykowałam się w głowie do tego, żeby pewnego dnia stwierdzić "od dzisiaj".

A Wy? Macie jakieś swoje systemy motywacyjne? Raczej zewnętrzne czy wewnętrzne?

wtorek, 27 października 2015

powyborczo... zupełnie nie z tej beczki...

Od wielu lat (hmmm, chyba od czasu kiedy skończyłam z 20 lat i pierwsze fascynacje prawem wyborczym miałam za sobą) nie interesuję się zupełnie polityką. Ludziki w Sejmie i Senacie pojawiają się i znikają, a moje życie jest jakie jest. Nie zauważam szczególnego wpływu. Ale doszłam do wniosku, że może to nie do końca odpowiedzialne i postanowiłam choć raz zagłosować w sposób przemyślany. W związku z tym ostatnie 2 tygodnie poświęciłam na czytanie programów wyborczych, wysłuchiwanie debat i wczytywanie się w sylwetki kandydatów.
Nie zamierzam tu przedstawiać moich wniosków politycznych. Nie zamierzam płakać ani cieszyć się z powodu wyników wyborczych. Jest jak jest i, jak to napisałam na samym początku, ludziki w Sejmie i Senacie pojawiają się i znikają. Ale chciałam się podzielić zupełnie inną myślą. Przez te dwa tygodnie wpuściłam do mojej głowy politykę, sprawy gospodarcze, wiadomości (na szczęście nie mamy w domu telewizji, więc tylko wybrane, z Internetu)... Jestem tym przeraźliwie zmęczona. Jak bardzo się cieszę, że wybory za nami i znów mogę na jakiś czas odpocząć od tego tematu. Mogę się skupić na moim bieżącym życiu, na moich prywatnych sprawach.
Wiem, że żyję w konkretnym państwie. Wiąże się to z konkretnymi obowiązkami obywatela. Ale chyba niestety jestem z tych bardzo mało zaangażowanych (a może nie "niestety" tylko "na szczęście"?). Wolę zająć się swoim najbliższym otoczeniem i nie przejmować się tym, na co nie mam wpływu i na co nie chcę mieć wpływu. Może dzięki temu moje życie jest spokojniejsze.


PS. Jakby co, to na statystycznym pojawił się wpis o wykresach wyborczych. Myślę, że warto spojrzeć :)

poniedziałek, 26 października 2015

o spotkaniu z Szymonem H. słów kilka

Ci którzy już lepiej mnie znają i dłużej czytają, to wiedzą, że darzę dużą sympatią Szymka Hołownię. W ubiegłym tygodniu miał swoje wystąpienie w Poznaniu więc świadoma, że warto, postanowiłam pójść i posłuchać osobiście.

Spotkanie na pewno dające do myślenia. Nie ze wszystkim się zgadzam z Szymonem, nie wszystko w 100% akceptuję, ale równocześnie zazdroszczę trochę tego, co przeżywa i o czym opowiada. To nie mój świat, nie moje życie, ale kusi i przekonuje, że warto robić rzeczy, na które inni patrzą dziwnie.

Gaduła... Z moich obserwacji wynika wyraźnie, że zadanie pytania Szymonowi oznacza przynajmniej 15 minutową odpowiedź. Ciekawe, czy w codziennym życiu tak samo. W ogóle zastanawiam się, czy byłabym w stanie zaprzyjaźnić się z osobą, która na co dzień żyje w tak zupełnie innym świecie, w świecie mediów, świecie celebrytów itp. Czy jesteśmy w stanie nadawać na tych samych falach?

Podsumowując. Nie żałuję, że poszłam. Żałuję, że nie miałam okazji poznać osobiście i zweryfikować, czy lubię czy nie lubię. Na pewno cenię, na pewno chętnie dalej będę czytać, co ma do powiedzenia.

A Wy chodzicie na spotkania z ulubionymi autorami książek, aktorami czy innymi osobami, które w jakiś sposób Wam imponują albo inspirują Wasze działania? Jakie macie wrażenia po takich spotkaniach?

PS. Wcześniejsze moje wpisy, w których pisałam o Fundacjach Szymona to:
Kasisi
Dobra Fabryka
trochę własnych myśli o pomaganiu, o fundacjach i o życiu też

piątek, 23 października 2015

moja wizja świata

Z poprzednim postem o ograniczeniach wiąże się jeszcze jedna taka myśl. Ostatnio próbowałam sobie wyobrazić świat, który by się opierał na mojej wizji. Oczywiście, najpierw wszystkie standardowe życzenia. Że nie będzie złych ludzi, przestępstw, kradzieży. Że nie będą potrzebne podatki, że ludzie będą zdrowi, najedzeni i szczęśliwi. Utopia od A do Z. Zdaję sobie z tego sprawę.
Ale do tego druga myśl. W moim świecie ludzie nie byliby nastawieni tak bardzo na konsumowanie, na kupowanie. Każdy by miał jakąś tam podstawę - to, co potrzebuje do życia i do prostego szczęścia. A skoro byśmy nie potrzebowali tych wszystkich przedmiotów, to nie trzeba by było ich wytwarzać. Czyli całościowo, ludzie na świecie by mogli mniej pracować. Mielibyśmy więcej czasu na rodzinę, bliskich, znajomych... Moglibyśmy spacerować, wspólnie zajadać posiłki, grać w różne gry, tańczyć, bawić się... Ten czas, który teraz jest marnowany na wytwarzanie "badziewia" (mam na myśli np. te zabawki, które się psują po pierwszym użytku), można by spożytkować dużo lepiej...
Utopijny ten świat. Mąż mnie wyśmiał, jak mu o nim opowiadałam. A ja jednak sobie będę marzyć. Może jak marzycieli będzie więcej, to chociaż trochę uda się zwolnić pęd ku posiadaniu rzeczy niepotrzebnych...

czwartek, 22 października 2015

dobrowolne ograniczenia... czy to ma sens?

Przyznam się Wam do czegoś. Jestem uzależniona. Co prawda nigdy nie paliłam papierosów (nawet nie spróbowałam), a alkohol piję tylko od czasu do czasu (nie było problemu, jak ciąże wymuszały ponad roczną abstynencję). Ale czekolada... mmmmm... uwielbiam... żyć bez niej nie mogę... Kiedy uświadomiłam sobie moje uzależnienie, postanowiłam choć trochę ograniczyć spożycie i z zadowoleniem stwierdzam, że jest dużo lepiej. Jednak to było dla mnie wciąż mało...
Od tygodnia nie jem słodkiego. Plan jest taki, że wytrwam miesiąc. Pierwsze chwile były bardzo trudne. W sumie najtrudniejsze było postanowienie, że to zrobię. Potem kilka chwil kryzysowych, ale daję radę i nawet nie kuszą mnie czekoladki, które Młodszy dostał na urodziny (a leżą niemalże pod ręką cały czas).
Można zapytać, po co takie ograniczenie. Przecież chudnąć nie muszę. Czekolada to takie nieszkodliwe uzależnienie... Ale nie w tym rzecz. Chcę wiedzieć, że potrafię. Że mam silną wolę. Że jeśli postanowię sobie, że czegoś nie zrobię, to dam radę.
Żyjemy sobie wygodnie. Jak te przysłowiowe pączki w maśle. A ja nie do końca tego chcę. Chcę od czasu do czasu poczuć, że mogę coś zmienić. W sobie i w świecie dookoła. Takie małe słodkie wyzwanie to równocześnie dla mnie duży sprawdzian. Na ile potrafię się trzymać moich postanowień. Na ile ulegam wpływom. I na ile decyduję sama o sobie, a na ile decydują moje zachcianki...

wtorek, 20 października 2015

z podziękowaniem do... właścicieli psów

Kochani Właściciele Psów!
Chciałam Wam bardzo podziękować za to, że wykonujecie swój "psi obowiązek" sprzątając trawniki i chodniki po swoich pupilach. Nie ma Was zbyt wielu, więc tym bardziej uważam, że należy Wam się podziękowanie. To dzięki Wam nie muszę codziennie czyścić wszystkich butów. Skrobanie psiej kupy działa na mnie wyjątkowo agresjo-twórczo. Im mniej tej psiej kupy, tym większa szansa, że nie nakrzyczę na trochę-tylko-winne dziecko, które chciało pobiec za gołębiem albo wypatrzyło w trawie wielkiego kija. Im mniej psiej kupy, tym większa szansa, że sama zorganizuję dzieciom gonitwę wśród kolorowych jesiennych liści...
Zwykle jestem pozytywnie nastawiona do otoczenia i nie lubię nikomu źle życzyć, ale tym, którzy pozwalają swoim ulubieńcom załatwiać się na środku chodnika życzę, żeby sami też musieli buty szorować. Najlepiej codziennie. Ja czyściłam wczoraj, czyściłam też dzisiaj. Wiem więc, jak okrutne są moje życzenia.

środa, 14 października 2015

dobre uczynki

Samo sformułowanie "dobre uczynki" kojarzy mi się z dzieciństwem, lekcjami religii, kazaniami dla dzieci w kościele. Zawsze uczono mnie, że trzeba spełniać dobre uczynki, żeby być lepszym człowiekiem. Z czasem to sformułowanie zaczęło drażnić i denerwować. Powtarzanie ciągle tego samego: posprzątaj pokój, podlej kwiatki, wytrzyj kurze, zmyj naczynia - a wszystko to w ramach "dobrych uczynków"...
Ostatnio w poszukiwaniu szczęścia trochę czytałam, trochę słuchałam o różnych badaniach ludzi szczęśliwych. I w angielskich publikacjach wielokrotnie przeczytałam, że aby być szczęśliwym warto zrobić coś dla innych. Takie "acts of kindness", które na polski najlepiej mi się właśnie przetłumaczyły jako "dobre uczynki". Teorie są różne. Jedni mówią, że codziennie coś dobrego i humor będzie lepszy. Inni piszą, że raz na tydzień, za to hurtowo, najlepiej pięć dobrych uczynków od razu...
Może coś w tym jest?

piątek, 9 października 2015

pozwolenie na jesiennego lenia

Jest jesień. Ja smarkam, kicham, pokasłuję. Gardło odmówiło współpracy. Najchętniej zakopałabym się głęboko pod kołdrę i przespała z pół tygodnia (a potem wstała w pełni sił, gotowa do pracy). Wiadomo, jako mama na pełen etat nie mogę sobie pozwolić na takie stuprocentowe lenistwo. Ale zaprosiłam do siebie małego lenia. Trochę z wyrzutami sumienia, trochę niepewnie, wciąż zastanawiając się, czy robię słusznie.

Siadam więc na kanapie i czytam. Klikam proste gierki na tablecie. Skaczę po blogach, stronkach internetowych. Chodzę z dziećmi na kasztanowe spacery...

Jeszcze od czasu do czasu żałuję i analizuję, ile mogłam zamiast tego zrobić ważnych i pilnych rzeczy. Ale myślę, że te mniej ważne też są potrzebne - żeby znaleźć siłę na najważniejsze, a nie rozsypać się zupełnie...

wtorek, 6 października 2015

co robi świat dookoła Ciebie?

Jestem typowym umysłem ścisłym, osobą analityczną. Pracowałam zawsze przy komputerze, ewentualnie w szeroko pojętej edukacji. Takimi też ludźmi się otaczam, taki w większości świat widzę koło siebie.
Na wakacjach mieliśmy w hotelu darmowe lekcje salsy. Ponieważ był to podobno okres "poza sezonem", to uczestników nie było zbyt wielu (raz nawet mieliśmy indywidualne zajęcia). Zaprzyjaźniliśmy się więc z prowadzącym. Francisco zawodowo uczy ludzi tańczyć, opowiadał nam trochę o swoich podróżach po Europie i pracy w roli trenera tańca. To co dla nas jest samo w sobie odpoczynkiem, atrakcją, ciekawym sposobem na spędzenie czasu - dla niego jest obowiązkiem, codzienną koniecznością. Taniec to nie zawsze dla niego radość i zabawa, ale czasem męczące zadanie (jeśli akurat ciężki uczeń mu się trafi). Francisco jest profesjonalistą - zawsze uśmiechnięty, zawsze pełen humoru (przynajmniej na zewnątrz). Bardzo lubi swoją pracę, ale jak każdy miewa gorsze dni i takie chwile, kiedy chciałby od niej odpocząć. Ostatnio napisał na Facebooku: "LLega ese momento que quieres descansar y hacer algo normal...y te das cuenta que todo tu alrrededor...sigue bailando." (w moim tłumaczeniu: Nadchodzi taki moment, kiedy chcesz odpocząć i zrobić coś normalnego... i zdajesz sobie sprawę z tego, że całe Twoje otoczenie nadal tańczy).
Niesamowite to było dla mnie odkrycie. Moje otoczenie nie tańczy. Moje otoczenie siedzi przy komputerze i stuka w klawisze. Ewentualnie zajmuje się dziećmi. Świat dookoła mnie jest tak bardzo podobny do mnie samej. Ograniczyłam się w dużej mierze do ludzi ze swojego środowiska, do ludzi, którzy żyją tak bardzo podobnie jak i ja.
Uświadamiam sobie właśnie, że chyba w ten sposób coś tracę.
A co robi świat dookoła Was?

piątek, 2 października 2015

nie zawsze tak samo

Rok temu wracałam z wakacji pełna energii, z wielką chęcią do działania. Zmotywowana od stóp do głów - że ogarnę swoje życie, posprzątam otoczenie, zajmę się swoim życiem zawodowym i w ogóle zrobię po prostu wszystko, tylko niech ktoś postawi przede mną te góry do przenoszenia.
W tym roku wróciłam rozleniwiona. Z trudem sprzątam, z niechęcią nawet pranie robię. Zrobienie jednego małego zlecenia zajęło mi parę dni. Blog statystyczny chwilowo czeka - wrócę, ale wpierw muszę się zmotywować. To nawet nie jest żadna chandra, żaden jesienny dołek. Po prostu nic mi się nie chce, najchętniej bym spała i odpoczywała (na zmianę).
Jak to jest, że raz wyjazd wakacyjny daje mi kopa motywacyjnego, a innym razem nie mam siły się ruszyć? A tak bardzo liczyłam na powtórkę z zeszłego roku. Zwłaszcza, że tegoroczne wakacje były spokojniejsze, miałam dużo więcej okazji do wypoczynku...