wtorek, 23 grudnia 2014

świątecznie

Choinka już ubrana (jedna bombka stłuczona, jedno dziecko wylądowało twarzą w drzewku), pierniczki upieczone, kalendarz adwentowy prawie pusty. Już jutro wigilia, a potem Święta. Czas na podsumowanie ostatnich kilku tygodni. Oceniam je bardzo pozytywnie, choć wiem, że mogłoby być lepiej. Ciągle staram się pamiętać o podziękowaniach, do tego wprowadziłam nowy zwyczaj - codziennego zapisywania trzech najszczęśliwszych momentów z danego dnia (koniecznie trzeba zapisywać - nie wystarczy sobie pomyśleć). Obok podziękowań pomaga to w pozytywnym przemyśleniu każdego dnia i uświadomieniu sobie, co daje nam najwięcej szczęścia i radości. Może też spróbujecie sobie zapisywać i za parę tygodni skusimy się na podsumowanie? Jestem bardzo ciekawa, czy źródła szczęścia u różnych ludzi są podobne, czy zupełnie inne.

A z okazji samych Świąt chciałam Wam wszystkim, Drodzy Czytelnicy, złożyć najserdeczniejsze życzenia. Życzę nam wszystkim, żebyśmy przeżyli ten czas jak najbardziej świadomie - zdecydowali, co jest dla nas ważne i na tym skupili swoje całe wysiłki. Życzę wyłączonego telewizora, czasu dla ludzi, którzy są dla nas ważni. Życzę uśmiechu i życzliwości - szczególnie dla nieprzyjaciół i ludzi obcych. Życzę przełomowych decyzji, które będą zmieniać życie na lepsze. Życzę prawdziwej świadomości, że Bóg do nas przyszedł - ponad dwa tysiące lat temu narodził się, żeby nas zbawić. I przyjedzie powtórnie - zabrać nas do Swojego Królestwa.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

za dużo, za szybko...

Zeszły tydzień był dla mnie bardzo ciężki. Narzuciłam sobie zbyt szybkie tempo, za dużo na raz chciałam osiągnąć. Namnożyły mi się cele: jeden, drugi, trzeci. Coraz bliżej koniec roku, a miałam w planach uporządkowanie do tego momentu mojego otoczenia i spraw osobistych, żeby od stycznia móc na spokojnie zająć się życiem zawodowym. Musiałam jednak zwolnić, powiedzieć STOP. Zaczęłam tracić wewnętrzną radość, pozwalając, żeby znowu dopadł mnie stres i zwątpienie.


Już wiem, że nie zdążę. Nie dam rady do końca roku posprzątać szczegółowo całego mieszkania, wyrzucając wszystkie niepotrzebne rzeczy z otoczenia. Nie dam rady do końca roku uporządkować sobie osobistych spraw, nie wdrożę zaleceń z czytanej książki, nie skończę kursu o tym, jak być szczęśliwym. Być może mogłabym większość z tego zrobić, ale koszt by był zbyt duży. Nie po to chcę uprościć moje życie, żeby wrzucić w nie jeszcze więcej obowiązków i uczynić siebie jeszcze bardziej nieszczęśliwą. 31 grudnia to nie jest jakaś magiczna data, do której muszę uporać się ze wszystkimi zaległościami. Sprawy rozpoczęte 1 stycznia nie muszą odnościć większych sukcesów od tych które zacznę w połowie lutego. Cieszę się bardzo, że mam pomysły – na siebie, na otoczenie, na rozwój zawodowy. Cieszę się, że nie tkwię w miejscu (bo to by chyba mnie najbardziej zdołowało). Ale równocześnie zdaję sobie sprawę, że muszę realizować moje plany małymi kroczkami, bo nie dość, że w biegu mogłabym przegapić inne okazje, to straciłabym moje poczucie spokoju, które jednak bardzo sobie cenię. W pogoni za szczęściem, zgubiłabym to szczęście, które już znalazłam...

piątek, 12 grudnia 2014

trochę własnych myśli o pomaganiu, o fundacjach i o życiu też

Już kilka razy wspominałam zarówno Fundację Kasisi jak i Dobrą Fabrykę, ale tym razem postaram się napisać coś więcej, coś dokładniej, coś bardziej od serca...

Na początku komunikat dla zadeklarowanych minimalistów, którzy nie chcą znaleźć prezentów pod choinką, którzy odczuwają przesyt przedmiotami materialnymi i próbują jakoś to przekazać wszystkim ludziom dookoła. Bardzo nietypowy prezent można sobie (lub komuś) zamówić na stronie: http://www.dobroczynne24.pl/. Co można tam kupić? Na przykład worek krwi do transfuzji, posiłek dla głodnego dziecka, moskitierę ratującą przed malarią, a nawet wizytę u pielęgniarki czy lekarza (to ostatnie za całe 2 zł!!!). A jak to zamienić w prezent? Poprzez kartę upominkową. Nie będę się więcej rozpisywać – szczegóły można doczytać sobie na stronie, a ja tymczasem wrócę do tematu moich ulubionych Fundacji...

Dobra Fabryka i Fundacja Kasisi zostały założone przez Szymona Hołownię, a ich celem jest bardzo konkretne wsparcie ludzi w Afryce. Misją Dobrej Fabryki jest: "produkcja dobra" w tych zakątkach świata, gdzie zło odbiera ludziom nadzieję, radość, zdrowie i życie. Każde z wybranych miejsc Szymon regularnie odwiedza, by na bieżąco weryfikować potrzeby i optymalnie dysponować pomoc. Dwa pierwsze projekty Fundacji to wsparcie znajdujących się w dramatycznej sytuacji finansowej hospicjum w Rwandzie i szpital w północnym Kongo, prowadzonych przez polskie Siostry od Aniołów.

I żeby było jasne. To nie jest tak, że wpłacamy 1000 zł i te pieniądzie gdzieś znikają – przepadają jak kamień w wodę. Przede wszystkim nie są potrzebne tysiące, ale wystarczy, jak każdy wpłaci po 5 zł raz na jakiś czas (sama akcja nosi nazwę “piątka w piątek”) - z tych drobnych wpłat uzbiera się wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nieść pomoc (choć jestem przekonana, że dla każdego tysiączka też fundacja bez problemu znajdzie dobre przeznaczenie). Poza tym codziennie rano na Facebooku można zobaczyć jedną konkretną osobę, która dzięki Fundacji mogła przeżyć, dostać jeść, a czasem po prostu umrzeć w godnych warunkach. Tak, można zobaczyć swoje 5 złotych w czyjejś twarzy – czasem uśmiechniętej, czasem głodnej, czasem po prostu zmęczonej...

Dobra Fabryka to nie jest rzesza pracowników administracji żyjąca z naszych darowizn, która sam czubek góry lodowej wysyła do Afryki. To nie są ludzie, którzy chcą narzucić własną wizję świata w Afryce. To ludzie, którzy pomagają ze wszystkich sił, bo chcą walczyć ze złem poprzez dobro w takim miejscu, gdzie jest ono naprawdę potrzebne...

Z Fundacją Kasisi jestem związana dłużej. Całą zeszłoroczną, ponurą zimę dodawała mi sił i pomagała spojrzeć gdzieś dalej niż na czubek własnego nosa.
Kasisi to sierociniec. Na dodatek w Afryce, w Zambii. Ponad 200 dzieci, część z nich bardzo ciężko chorych. Dlaczego więc Kasisi to coś optymistycznego w moim życiu? Dlaczego już od ponad roku zerkam regularnie na stronkę, na Facebooka i staram się choć trochę pomóc? Zaraz opowiem...

Kasisi pokazuje mi, jak niewiele potrzeba do szczęścia. Dzieci są obdarzone miłością, opieką, troską i modlitwą. I to im wystarcza. Są uśmiechnięte, radosne i być może bardziej szczęśliwe niż nasze dzieci hodowane w cieplarnianych warunkach, otoczone dobrami materialnymi, zasypane zabawkami.
Kasisi pokazuje mi, jak wiele mogą zrobić ludzie, kiedy się razem zjednoczą. Jeśli ja dam 10 złotych na jedzenie dla 200 dzieci, to pozostaną nadal głodne. Jeśli takie 10 zł wpłaci parę tysięcy osób, to małe brzuchy robią się pełne.
Kasisi pokazuje mi, jak żyć z innymi ludźmi. Jak troszczyć się o drugiego człowieka, jak o niego zadbać. Jak małymi krokami, miłością bez granic, przemieniać jego życie.
Kasisi pokazuje mi, że można znaleźć swoje miejsce na ziemi. Jeśli tylko się szuka z otwartymi oczami, to gdzieś tam jest to miejsce, w którym będzie chciało się zatrzymać. Wtedy czuje się, że właśnie w tym momencie robi się to, co najbardziej właściwe i co właśnie powinno się robić.
Kasisi pokazuje mi, że jeśli u mnie za oknem jest szaro, ponuro, wieje wiatr, to gdzieś indziej w tym czasie jest zielono i słonecznie. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia i robi się weselej.
Kasisi pokazuje mi, że warto marzyć, bo nawet nierealne marzenia czasem się spełniają i może w moim życiu też przytrafią się takie cuda.
Kasisi pokazuje mi, że we wszystkim potrzebna jest wrażliwość, przemyślenie i zastanowienie się nad efektami swojego postępowania.
Kasisi pokazuje mi, że jeśli daję, to dużo więcej otrzymuję.
Kasisi pokazało mi jak umierać. Umierać przy modlitwie innych, bez strachu o to, co po drugiej stronie. Mam nadzieję, że kiedyś dojrzeję do takiej śmierci...

Bo w życiu pewna jest tylko śmierć, a człowiek współczesny stara się o tym zapomnieć i odłożyć na półkę, zamiast zaakceptować i dobrze się przygotować...


wtorek, 9 grudnia 2014

"dziękuję" - podsumowanie

Mój eksperyment "dziękuję" ma za sobą dwa tygodnie i nadszedł czas na krótkie podsumowanie.

Szczerze mówiąc spodziewałam się większych efektów, ale i tak kilka wyraźnych pozytywów znalazłam. Oto kilka z nich:
1. Podsumowanie dnia, kiedy się szuka plusów i zalet, pomaga docenić wszelkie radości życia.
2. Ostra wymiana zdań zakończona słowami "dziękuję, zwróciłeś mi uwagę na parę ważnych rzeczy" nie prowadzi do kłótni, ale do większego zrozumienia.
3. Dobry przykład promieniuje też na dzieci.
4. Łatwiej jest znaleźć szczęście w danej chwili, a nie dopiero po jakimś czasie stwierdzić: "wtedy to byłam szczęśliwa".

Zaskoczyła mnie jedna reakcja w stylu: "Nie dziękuj mi za herbatę. To już chyba przesada."

Na zmęczenie, brak sił, niedospanie - eksperyment "dziękuję" nie pomaga ;)

A u Was są jakieś efekty?

czwartek, 4 grudnia 2014

adwentowo

Dawno nie rozpoczynałam grudnia i adwentu z takim spokojem. Nigdzie się nie śpieszę, powoli porządkuję sobie różne sprawy. Na razie skupiam się głównie na najbliższym otoczeniu, swoim wnętrzu, życiu osobistym. Następnym krokiem będzie moja kariera zawodowa. Niespodziewanie otrzymałam ofertę coachingu i jestem bardzo ciekawa, jak to wszystko się potoczy. Aktualnie jestem na etapie określania własnego celu, co jest chyba w moim przypadku najtrudniejsze. Oby się udało, bo już teraz mam za sobą ponad cztery lata stagnacji zawodowej, a zanim Młodszy pójdzie do przedszkola, to jeszcze trochę czasu upłynie. Powrót będzie trudny, chcę się do niego dobrze przygotować.

Adwent zaczęliśmy dość nietypowo, bo oprócz listu napisanego do Gwiazdorka (tak, mieszkam w tej części kraju, gdzie rozróżniamy Świętego Mikołaja na 6 grudnia i Gwiazdora na 24 grudnia), również my dostajemy od niego korespondencję. Codziennie pojawia się koperta, w której Gwiazdorek wypisuje dla nas zadania. Dzieci dostają jakieś małe kolorowanki, mają coś posprzątać, opowiedzieć miłe rzeczy, podziękować, dać buziaka. Zadania rodziców to zabawa z dziećmi, przeczytanie książki, miłe słowa, opowieści adwentowo-bożonarodzeniowe. Raczej drobiazgi, ale takie, które mają pomóc spędzić więcej czasu razem i skupić się na Miłości. Wydaje mi się, że pierwsze efekty już widać, a dopiero kilka dni za nami.

Odgracanie domu wciąż trwa. Wczoraj zapakowałam kolejne dwie siatki ubrań, które są mi za małe lub za duże. Czekają na wizytę w Caritasie. Nie lubię wyrzucać niczego. Najłatwiej by mi było pozbyć się rzeczy, gdybym wiedziała, że będą służyć konkretnej osobie, która rzeczywiście tego potrzebuje.

Staram się też pokazać dzieciom, że bycie dorosłym to niekoniecznie musi być zapracowanie i mrukowatość. Wracając z przedszkola gonimy za ptakami (dużo mew przylatuje w tym roku na nasze osiedle), biegamy, skaczemy i kręcimy się jak na karuzeli. Czasem czuję się trochę dziwnie, boję się reakcji otoczenia.


A jak Wy spędzacie tegoroczny Adwent?  

poniedziałek, 1 grudnia 2014

optymistycznie

Takich kilka optymistyczno-pozytywnych myśli:

* * *

Zagniotłam przed chwilą ciasto na pierniczki. Co prawda to trochę późno na słynne Aganioki, ale mam nadzieję, że się udadzą.

* * *

Kładę się spać i słyszę od męża: "Wiesz co. Widać ostatnio, że próbujesz coś zrobić. I coraz bardziej widać efekty. Nie jest to takie jednorazowe działanie. Spróbuję też się włączyć." Wow! Ale super się poczułam!

* * *

Zaczął się grudzień. Mam kupione jakieś 90% prezentów. Mogę w spokoju szykować się do Świąt bez zamartwiania się zakupami.

* * *
Mały prywatny cud. Przez ponad trzy tygodnie niemal dzień w dzień próbowałam się umówić na wizytę do lekarza. Za każdym razem albo zajęte albo nikt nie odbiera telefonu. Miałam już zrezygnować, ale pomyślałam: "Panie Boże, próbuję ostatni raz. Zrób coś z tym". Telefon odebrany po trzecim sygnale. Wizyta co prawda dopiero w maju, ale na NFZ.

* * *

Ciągle chce mi się działać i iść do przodu! W tym roku nie zapadam w sen zimowy!