Choinka już ubrana (jedna bombka stłuczona, jedno dziecko wylądowało twarzą w drzewku), pierniczki upieczone, kalendarz adwentowy prawie pusty. Już jutro wigilia, a potem Święta. Czas na podsumowanie ostatnich kilku tygodni. Oceniam je bardzo pozytywnie, choć wiem, że mogłoby być lepiej. Ciągle staram się pamiętać o podziękowaniach, do tego wprowadziłam nowy zwyczaj - codziennego zapisywania trzech najszczęśliwszych momentów z danego dnia (koniecznie trzeba zapisywać - nie wystarczy sobie pomyśleć). Obok podziękowań pomaga to w pozytywnym przemyśleniu każdego dnia i uświadomieniu sobie, co daje nam najwięcej szczęścia i radości. Może też spróbujecie sobie zapisywać i za parę tygodni skusimy się na podsumowanie? Jestem bardzo ciekawa, czy źródła szczęścia u różnych ludzi są podobne, czy zupełnie inne.
A z okazji samych Świąt chciałam Wam wszystkim, Drodzy Czytelnicy, złożyć najserdeczniejsze życzenia. Życzę nam wszystkim, żebyśmy przeżyli ten czas jak najbardziej świadomie - zdecydowali, co jest dla nas ważne i na tym skupili swoje całe wysiłki. Życzę wyłączonego telewizora, czasu dla ludzi, którzy są dla nas ważni. Życzę uśmiechu i życzliwości - szczególnie dla nieprzyjaciół i ludzi obcych. Życzę przełomowych decyzji, które będą zmieniać życie na lepsze. Życzę prawdziwej świadomości, że Bóg do nas przyszedł - ponad dwa tysiące lat temu narodził się, żeby nas zbawić. I przyjedzie powtórnie - zabrać nas do Swojego Królestwa.
wtorek, 23 grudnia 2014
poniedziałek, 15 grudnia 2014
za dużo, za szybko...
Zeszły tydzień był
dla mnie bardzo ciężki. Narzuciłam sobie zbyt szybkie tempo, za
dużo na raz chciałam osiągnąć. Namnożyły mi się cele: jeden,
drugi, trzeci. Coraz bliżej koniec roku, a miałam w planach
uporządkowanie do tego momentu mojego otoczenia i spraw osobistych,
żeby od stycznia móc na spokojnie zająć się życiem zawodowym.
Musiałam jednak zwolnić, powiedzieć STOP. Zaczęłam tracić
wewnętrzną radość, pozwalając, żeby znowu dopadł mnie stres i
zwątpienie.
Już wiem, że nie
zdążę. Nie dam rady do końca roku posprzątać szczegółowo
całego mieszkania, wyrzucając wszystkie niepotrzebne rzeczy z
otoczenia. Nie dam rady do końca roku uporządkować sobie
osobistych spraw, nie wdrożę zaleceń z czytanej książki, nie
skończę kursu o tym, jak być szczęśliwym. Być może mogłabym
większość z tego zrobić, ale koszt by był zbyt duży. Nie po to
chcę uprościć moje życie, żeby wrzucić w nie jeszcze więcej
obowiązków i uczynić siebie jeszcze bardziej nieszczęśliwą. 31
grudnia to nie jest jakaś magiczna data, do której muszę uporać
się ze wszystkimi zaległościami. Sprawy rozpoczęte 1 stycznia nie
muszą odnościć większych sukcesów od tych które zacznę w
połowie lutego. Cieszę się bardzo, że mam pomysły – na siebie,
na otoczenie, na rozwój zawodowy. Cieszę się, że nie tkwię w
miejscu (bo to by chyba mnie najbardziej zdołowało). Ale
równocześnie zdaję sobie sprawę, że muszę realizować moje
plany małymi kroczkami, bo nie dość, że w biegu mogłabym
przegapić inne okazje, to straciłabym moje poczucie spokoju, które
jednak bardzo sobie cenię. W pogoni za szczęściem, zgubiłabym to
szczęście, które już znalazłam...
piątek, 12 grudnia 2014
trochę własnych myśli o pomaganiu, o fundacjach i o życiu też
Już kilka razy
wspominałam zarówno Fundację Kasisi jak i Dobrą Fabrykę, ale tym
razem postaram się napisać coś więcej, coś dokładniej, coś
bardziej od serca...
Na początku
komunikat dla zadeklarowanych minimalistów, którzy nie chcą
znaleźć prezentów pod choinką, którzy odczuwają przesyt
przedmiotami materialnymi i próbują jakoś to przekazać wszystkim
ludziom dookoła. Bardzo nietypowy prezent można sobie (lub komuś)
zamówić na stronie: http://www.dobroczynne24.pl/.
Co można tam kupić? Na przykład worek krwi do transfuzji, posiłek
dla głodnego dziecka, moskitierę ratującą przed malarią, a nawet
wizytę u pielęgniarki czy lekarza (to ostatnie za całe 2 zł!!!).
A jak to zamienić w prezent? Poprzez kartę upominkową. Nie będę
się więcej rozpisywać – szczegóły można doczytać sobie na
stronie, a ja tymczasem wrócę do tematu moich ulubionych
Fundacji...
Dobra Fabryka i
Fundacja Kasisi zostały założone przez Szymona Hołownię, a ich
celem jest bardzo konkretne wsparcie ludzi w Afryce. Misją Dobrej
Fabryki jest: "produkcja
dobra" w tych zakątkach świata, gdzie zło odbiera ludziom
nadzieję, radość, zdrowie i życie. Każde z wybranych miejsc
Szymon regularnie odwiedza, by na bieżąco weryfikować potrzeby i
optymalnie dysponować pomoc. Dwa pierwsze projekty Fundacji to
wsparcie znajdujących się w dramatycznej sytuacji finansowej
hospicjum w Rwandzie i szpital w północnym Kongo, prowadzonych
przez polskie Siostry od Aniołów.
I żeby było jasne.
To nie jest tak, że wpłacamy 1000 zł i te pieniądzie gdzieś
znikają – przepadają jak kamień w wodę. Przede wszystkim nie są
potrzebne tysiące, ale wystarczy, jak każdy wpłaci po 5 zł raz na
jakiś czas (sama akcja nosi nazwę “piątka w piątek”) - z tych
drobnych wpłat uzbiera się wystarczająco dużo pieniędzy, żeby
nieść pomoc (choć jestem przekonana, że dla każdego tysiączka
też fundacja bez problemu znajdzie dobre przeznaczenie). Poza tym
codziennie rano na Facebooku można zobaczyć jedną konkretną
osobę, która dzięki Fundacji mogła przeżyć, dostać jeść, a
czasem po prostu umrzeć w godnych warunkach. Tak, można zobaczyć
swoje 5 złotych w czyjejś twarzy – czasem uśmiechniętej, czasem
głodnej, czasem po prostu zmęczonej...
Dobra Fabryka to nie
jest rzesza pracowników administracji żyjąca z naszych darowizn,
która sam czubek góry lodowej wysyła do Afryki. To nie są ludzie,
którzy chcą narzucić własną wizję świata w Afryce. To ludzie,
którzy pomagają ze wszystkich sił, bo chcą walczyć ze złem
poprzez dobro w takim miejscu, gdzie jest ono naprawdę potrzebne...
Z Fundacją Kasisi
jestem związana dłużej. Całą zeszłoroczną, ponurą zimę
dodawała mi sił i pomagała spojrzeć gdzieś dalej niż na czubek
własnego nosa.
Kasisi to
sierociniec. Na dodatek w Afryce, w Zambii. Ponad 200 dzieci, część
z nich bardzo ciężko chorych. Dlaczego więc Kasisi to coś
optymistycznego w moim życiu? Dlaczego już od ponad roku zerkam
regularnie na stronkę, na Facebooka i staram się choć trochę
pomóc? Zaraz opowiem...
Kasisi pokazuje mi,
jak niewiele potrzeba do szczęścia. Dzieci są obdarzone miłością,
opieką, troską i modlitwą. I to im wystarcza. Są uśmiechnięte,
radosne i być może bardziej szczęśliwe niż nasze dzieci hodowane
w cieplarnianych warunkach, otoczone dobrami materialnymi, zasypane
zabawkami.
Kasisi pokazuje mi,
jak wiele mogą zrobić ludzie, kiedy się razem zjednoczą. Jeśli
ja dam 10 złotych na jedzenie dla 200 dzieci, to pozostaną nadal
głodne. Jeśli takie 10 zł wpłaci parę tysięcy osób, to małe
brzuchy robią się pełne.
Kasisi pokazuje mi,
jak żyć z innymi ludźmi. Jak troszczyć się o drugiego człowieka,
jak o niego zadbać. Jak małymi krokami, miłością bez granic,
przemieniać jego życie.
Kasisi pokazuje mi,
że można znaleźć swoje miejsce na ziemi. Jeśli tylko się szuka
z otwartymi oczami, to gdzieś tam jest to miejsce, w którym będzie
chciało się zatrzymać. Wtedy czuje się, że właśnie w tym
momencie robi się to, co najbardziej właściwe i co właśnie
powinno się robić.
Kasisi pokazuje mi,
że jeśli u mnie za oknem jest szaro, ponuro, wieje wiatr, to gdzieś
indziej w tym czasie jest zielono i słonecznie. Wystarczy popatrzeć
na zdjęcia i robi się weselej.
Kasisi pokazuje mi,
że warto marzyć, bo nawet nierealne marzenia czasem się spełniają
i może w moim życiu też przytrafią się takie cuda.
Kasisi pokazuje mi,
że we wszystkim potrzebna jest wrażliwość, przemyślenie i
zastanowienie się nad efektami swojego postępowania.
Kasisi pokazuje mi,
że jeśli daję, to dużo więcej otrzymuję.
Kasisi pokazało mi
jak umierać. Umierać przy modlitwie innych, bez strachu o to, co po
drugiej stronie. Mam nadzieję, że kiedyś dojrzeję do takiej
śmierci...
Bo w życiu pewna
jest tylko śmierć, a człowiek współczesny stara się o tym
zapomnieć i odłożyć na półkę, zamiast zaakceptować i dobrze
się przygotować...
wtorek, 9 grudnia 2014
"dziękuję" - podsumowanie
Mój eksperyment "dziękuję" ma za sobą dwa tygodnie i nadszedł czas na krótkie podsumowanie.
Szczerze mówiąc spodziewałam się większych efektów, ale i tak kilka wyraźnych pozytywów znalazłam. Oto kilka z nich:
1. Podsumowanie dnia, kiedy się szuka plusów i zalet, pomaga docenić wszelkie radości życia.
2. Ostra wymiana zdań zakończona słowami "dziękuję, zwróciłeś mi uwagę na parę ważnych rzeczy" nie prowadzi do kłótni, ale do większego zrozumienia.
3. Dobry przykład promieniuje też na dzieci.
4. Łatwiej jest znaleźć szczęście w danej chwili, a nie dopiero po jakimś czasie stwierdzić: "wtedy to byłam szczęśliwa".
Zaskoczyła mnie jedna reakcja w stylu: "Nie dziękuj mi za herbatę. To już chyba przesada."
Na zmęczenie, brak sił, niedospanie - eksperyment "dziękuję" nie pomaga ;)
A u Was są jakieś efekty?
Szczerze mówiąc spodziewałam się większych efektów, ale i tak kilka wyraźnych pozytywów znalazłam. Oto kilka z nich:
1. Podsumowanie dnia, kiedy się szuka plusów i zalet, pomaga docenić wszelkie radości życia.
2. Ostra wymiana zdań zakończona słowami "dziękuję, zwróciłeś mi uwagę na parę ważnych rzeczy" nie prowadzi do kłótni, ale do większego zrozumienia.
3. Dobry przykład promieniuje też na dzieci.
4. Łatwiej jest znaleźć szczęście w danej chwili, a nie dopiero po jakimś czasie stwierdzić: "wtedy to byłam szczęśliwa".
Zaskoczyła mnie jedna reakcja w stylu: "Nie dziękuj mi za herbatę. To już chyba przesada."
Na zmęczenie, brak sił, niedospanie - eksperyment "dziękuję" nie pomaga ;)
A u Was są jakieś efekty?
czwartek, 4 grudnia 2014
adwentowo
Dawno nie
rozpoczynałam grudnia i adwentu z takim spokojem. Nigdzie się nie
śpieszę, powoli porządkuję sobie różne sprawy. Na razie skupiam
się głównie na najbliższym otoczeniu, swoim wnętrzu, życiu
osobistym. Następnym krokiem będzie moja kariera zawodowa.
Niespodziewanie otrzymałam ofertę coachingu i jestem bardzo
ciekawa, jak to wszystko się potoczy. Aktualnie jestem na etapie
określania własnego celu, co jest chyba w moim przypadku
najtrudniejsze. Oby się udało, bo już teraz mam za sobą ponad
cztery lata stagnacji zawodowej, a zanim Młodszy pójdzie do
przedszkola, to jeszcze trochę czasu upłynie. Powrót będzie
trudny, chcę się do niego dobrze przygotować.
Adwent zaczęliśmy
dość nietypowo, bo oprócz listu napisanego do Gwiazdorka (tak,
mieszkam w tej części kraju, gdzie rozróżniamy Świętego
Mikołaja na 6 grudnia i Gwiazdora na 24 grudnia), również my
dostajemy od niego korespondencję. Codziennie pojawia się koperta,
w której Gwiazdorek wypisuje dla nas zadania. Dzieci dostają jakieś
małe kolorowanki, mają coś posprzątać, opowiedzieć miłe
rzeczy, podziękować, dać buziaka. Zadania rodziców to zabawa z
dziećmi, przeczytanie książki, miłe słowa, opowieści
adwentowo-bożonarodzeniowe. Raczej drobiazgi, ale takie, które mają
pomóc spędzić więcej czasu razem i skupić się na Miłości.
Wydaje mi się, że pierwsze efekty już widać, a dopiero kilka dni
za nami.
Odgracanie domu
wciąż trwa. Wczoraj zapakowałam kolejne dwie siatki ubrań, które
są mi za małe lub za duże. Czekają na wizytę w Caritasie. Nie
lubię wyrzucać niczego. Najłatwiej by mi było pozbyć się
rzeczy, gdybym wiedziała, że będą służyć konkretnej osobie,
która rzeczywiście tego potrzebuje.
Staram się też
pokazać dzieciom, że bycie dorosłym to niekoniecznie musi być
zapracowanie i mrukowatość. Wracając z przedszkola gonimy za
ptakami (dużo mew przylatuje w tym roku na nasze osiedle), biegamy,
skaczemy i kręcimy się jak na karuzeli. Czasem czuję się trochę
dziwnie, boję się reakcji otoczenia.
A jak Wy spędzacie
tegoroczny Adwent?
poniedziałek, 1 grudnia 2014
optymistycznie
Takich kilka optymistyczno-pozytywnych myśli:
* * *
Zagniotłam przed chwilą ciasto na pierniczki. Co prawda to trochę późno na słynne Aganioki, ale mam nadzieję, że się udadzą.
* * *
Kładę się spać i słyszę od męża: "Wiesz co. Widać ostatnio, że próbujesz coś zrobić. I coraz bardziej widać efekty. Nie jest to takie jednorazowe działanie. Spróbuję też się włączyć." Wow! Ale super się poczułam!
* * *
Zaczął się grudzień. Mam kupione jakieś 90% prezentów. Mogę w spokoju szykować się do Świąt bez zamartwiania się zakupami.
* * *
Mały prywatny cud. Przez ponad trzy tygodnie niemal dzień w dzień próbowałam się umówić na wizytę do lekarza. Za każdym razem albo zajęte albo nikt nie odbiera telefonu. Miałam już zrezygnować, ale pomyślałam: "Panie Boże, próbuję ostatni raz. Zrób coś z tym". Telefon odebrany po trzecim sygnale. Wizyta co prawda dopiero w maju, ale na NFZ.
* * *
Ciągle chce mi się działać i iść do przodu! W tym roku nie zapadam w sen zimowy!
* * *
Zagniotłam przed chwilą ciasto na pierniczki. Co prawda to trochę późno na słynne Aganioki, ale mam nadzieję, że się udadzą.
* * *
Kładę się spać i słyszę od męża: "Wiesz co. Widać ostatnio, że próbujesz coś zrobić. I coraz bardziej widać efekty. Nie jest to takie jednorazowe działanie. Spróbuję też się włączyć." Wow! Ale super się poczułam!
* * *
Zaczął się grudzień. Mam kupione jakieś 90% prezentów. Mogę w spokoju szykować się do Świąt bez zamartwiania się zakupami.
* * *
Mały prywatny cud. Przez ponad trzy tygodnie niemal dzień w dzień próbowałam się umówić na wizytę do lekarza. Za każdym razem albo zajęte albo nikt nie odbiera telefonu. Miałam już zrezygnować, ale pomyślałam: "Panie Boże, próbuję ostatni raz. Zrób coś z tym". Telefon odebrany po trzecim sygnale. Wizyta co prawda dopiero w maju, ale na NFZ.
* * *
Ciągle chce mi się działać i iść do przodu! W tym roku nie zapadam w sen zimowy!
piątek, 28 listopada 2014
prasówka
Dzisiaj chciałam
się podzielić blogami, które czytam i w których dostrzegam
szeroko pojęte podejście do upraszczania i uszczęśliwiania życia.
Na początku pięć blogów, w których ostatnio szukam różnych
ciekawych spostrzeżeń:
1. Szczęśliwy Minimalista - Tomek krok po kroku analizuje różne aspekty
minimalistycznego życia
2. Kiniusiowy -
pomiędzy wpisami na temat córeczki, Kinga opowiada o swoim powolnym
dążeniu do ograniczenia konsumpcji, oszczędnościach i drodze do
wolności finansowej
3. Prosty blog - Ajka
to już profesjonalna minimalistka, warto spojrzeć na jej blog
od pierwszych wpisów (ja wciąż jestem w trakcie czytania)
4. Ekskonsumpcja - tu
zachwyciła mnie historia leczenia z zakupoholizmu krok po kroku. Niewiarygodne jak bardzo mogą się zmieniać ludzie. Również
polecam bloga od pierwszych wpisów. Ja pochłonęłam w kilka dni.
5. Wolnymbyc - Wolny
podąża ścieżką ku niezależności finansowej, a w jego blogu
najbardziej lubię... komentarze :)
Na początku mojej
przygody z minimalizmem zaczytywałam się również w blogach trochę
już w tej chwili martwych, ale jak najbardziej wartościowych. I tu
polecam:
A Wy, co czytacie?
wtorek, 25 listopada 2014
eksperyment "dziękuję"
Dziękuję za każdy nowy dzień, który jest mi dane przeżyć.
Dziękuję za cudowną rodzinę: za kochanego męża, wspaniałych synków.
Dziękuję za to, że mam gdzie mieszkać, że nie chodzę głodna, mam co ubrać na siebie i że niczego mi nie brakuje.
Dziękuję za możliwość spełnienia wszystkich moich potrzeb, a nawet niektórych zachcianek.
Dziękuję za wszystkich życzliwych ludzi, których spotykam każdego dnia.
Dziękuję za każdy uśmiech.
Dziękuję za poranną herbatkę i domowy chleb na śniadanie.
Dziękuję za wspólne zabawy z dziećmi.
Dziękuję za to, że mogę dziękować.
Na czym polega eksperyment "dziękuję"? Na tym, żeby przez jakiś czas skupić się na dziękowaniu. Dziękujemy wszystkim i za wszystko. Cały dzień myślimy tylko o tym komu i za co możemy dziękować. Dziękujemy Bogu, dziękujemy rodzicom, dzieciom, małżonkom, znajomym. Za każdy szczegół. Dziękujemy na głos i w myślach. Dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy...
Zamierzony efekt? Uświadomić sobie, jak wiele rzeczy otrzymujemy od życia (od Boga) i od innych ludzi. I dzięki temu być szczęśliwszym.
Zaczęłam wczoraj. Zobaczymy, czy przyniesie efekt...
Dziękuję za cudowną rodzinę: za kochanego męża, wspaniałych synków.
Dziękuję za to, że mam gdzie mieszkać, że nie chodzę głodna, mam co ubrać na siebie i że niczego mi nie brakuje.
Dziękuję za możliwość spełnienia wszystkich moich potrzeb, a nawet niektórych zachcianek.
Dziękuję za wszystkich życzliwych ludzi, których spotykam każdego dnia.
Dziękuję za każdy uśmiech.
Dziękuję za poranną herbatkę i domowy chleb na śniadanie.
Dziękuję za wspólne zabawy z dziećmi.
Dziękuję za to, że mogę dziękować.
Na czym polega eksperyment "dziękuję"? Na tym, żeby przez jakiś czas skupić się na dziękowaniu. Dziękujemy wszystkim i za wszystko. Cały dzień myślimy tylko o tym komu i za co możemy dziękować. Dziękujemy Bogu, dziękujemy rodzicom, dzieciom, małżonkom, znajomym. Za każdy szczegół. Dziękujemy na głos i w myślach. Dziękujemy, dziękujemy, dziękujemy...
Zamierzony efekt? Uświadomić sobie, jak wiele rzeczy otrzymujemy od życia (od Boga) i od innych ludzi. I dzięki temu być szczęśliwszym.
Zaczęłam wczoraj. Zobaczymy, czy przyniesie efekt...
poniedziałek, 24 listopada 2014
czy minimalizm daje szczęście?
Rozmawiałam ostatnio z mężem na temat mojego planowanego zmniejszenia stanu posiadania i uporządkowania mieszkania. Podzieliłam się entuzjazmem, odczuciami po przeczytaniu różnych blogów minimalistycznych i opowiedziałam, jacy to będziemy szczęśliwi, jak już dokonamy minimalizacji przedmiotów w naszym życiu. Pełna optymizmu opowiadałam, jak to wreszcie chaos panujący w naszym otoczeniu zostanie okiełznany i w końcu zapanuje porządek po wielu latach bałaganu.
I co? I zostałam sprowadzona na ziemię. Mąż, oczywiście, nie ma nic przeciwko moim porządkom, ale stwierdził, że nie mam sobie obiecywać cudów. Skoro w tej chwili biurko i stół się automatycznie stale bałaganią, to nadal będą się same bałaganić. W końcu akurat wszystkie rzeczy, które tam odkładamy są nam potrzebne i nie zostaną wyrzucone. I wcale nie będę szczęśliwsza, jeśli wyrzucę 40% ubrań, połowę książek i częśc zabawek. Może rzeczywiście uda się coś tam posprzątać, gdzieś się pozbyć niepotrzebnych śmieci, zweryfikować zapotrzebowanie na przedmioty. Ale zostało mi uświadomione, że żyję jakąś złudną nadzieją szczęścia, że wyobrażam sobie rzeczy nierealne i że się za dużo naczytałam...
Jak to jest?
Ktoś ma własne doświadczenia?
Jak na razie udało mi się odczuć sporo satysfakcji z każdego ogarniętego kawałka mieszkania. Staram się skupiać na rzeczach ważnych. Szukam, czytam, staram się być mądrzejsza i rozwijać...
Może za rok powrócę do tego wpisu i zweryfikuję jak to jest. Albo się poddam na mojej drodze. Albo stwierdzę, że nic się nie zmieniło w moim postrzeganiu życia. Albo napiszę: jestem szczęśliwsza!
I co? I zostałam sprowadzona na ziemię. Mąż, oczywiście, nie ma nic przeciwko moim porządkom, ale stwierdził, że nie mam sobie obiecywać cudów. Skoro w tej chwili biurko i stół się automatycznie stale bałaganią, to nadal będą się same bałaganić. W końcu akurat wszystkie rzeczy, które tam odkładamy są nam potrzebne i nie zostaną wyrzucone. I wcale nie będę szczęśliwsza, jeśli wyrzucę 40% ubrań, połowę książek i częśc zabawek. Może rzeczywiście uda się coś tam posprzątać, gdzieś się pozbyć niepotrzebnych śmieci, zweryfikować zapotrzebowanie na przedmioty. Ale zostało mi uświadomione, że żyję jakąś złudną nadzieją szczęścia, że wyobrażam sobie rzeczy nierealne i że się za dużo naczytałam...
Jak to jest?
Ktoś ma własne doświadczenia?
Jak na razie udało mi się odczuć sporo satysfakcji z każdego ogarniętego kawałka mieszkania. Staram się skupiać na rzeczach ważnych. Szukam, czytam, staram się być mądrzejsza i rozwijać...
Może za rok powrócę do tego wpisu i zweryfikuję jak to jest. Albo się poddam na mojej drodze. Albo stwierdzę, że nic się nie zmieniło w moim postrzeganiu życia. Albo napiszę: jestem szczęśliwsza!
czwartek, 20 listopada 2014
Dziwne obserwacje
Upływ czasu to coś, czego nie rozumiem. No bo na przykład siedzę w domu sama z dwójką małych dzieci. Wstaję rano, ubieram, karmię, zabawiam... Przy okazji sprzątam kuchnię, wstawiam pranie, robię zakupy, ogarniam pokoje, gotuję obiad. Nadchodzi popołudnie, wraca mąż i... czas do położenia dzieci nagle znika. Zdążymy zjeść obiad i właściwie nic więcej. Podobnie jest w weekend. Zawsze mi się wydaje, że dam radę zrobić 10 razy więcej, no bo przecież będzie nas dwójka, łatwiej się podzielić obowiązkami. Nic z tego. Czas przelatuje między rękami i już jest wieczór, trzeba iść spać...
Kiedyś, kiedy jeszcze nie mieliśmy dzieci, najwięcej udawało mi się zrobić również wtedy, kiedy mąż jechał na delegację. Pokoje wysprzątane, łazienki wyszorowane, kuchnia wyczyszczona... Poukładane w szafach, szufladach. Dom błyszczał.
Czy ktoś jeszcze obserwuje tę zależność, że samemu jednak najłatwiej się zabrać do pracy, a druga osoba jakoś tak demobilizuje?
Co zrobić, żeby nie miało to miejsca?
Kiedyś, kiedy jeszcze nie mieliśmy dzieci, najwięcej udawało mi się zrobić również wtedy, kiedy mąż jechał na delegację. Pokoje wysprzątane, łazienki wyszorowane, kuchnia wyczyszczona... Poukładane w szafach, szufladach. Dom błyszczał.
Czy ktoś jeszcze obserwuje tę zależność, że samemu jednak najłatwiej się zabrać do pracy, a druga osoba jakoś tak demobilizuje?
Co zrobić, żeby nie miało to miejsca?
środa, 12 listopada 2014
przedświąteczne przygotowania
Coraz bliżej Święta, coraz bliżej Święta... Już zaczynają nas atakować wszechobecne Mikołaje, choinki, prezenty... Grudzień to w końcu miesiąc, w którym wydajemy najwięcej pieniędzy. To ten czas, kiedy marketingowcy próbują nas przekonać, że właśnie ich produkty najbardziej uszczęśliwią naszych bliskich.
Jako dziecko uwielbiałam Święta Bożego Narodzenia. Właśnie przez te wszelkie nastrojowe dodatki. Zakupy przedświąteczne, kolędy, choinka i przede wszystkim prezenty. Z niecierpliwością wyczekiwałam tego momentu, kiedy będę mogła rozpakować czekające paczuszki i kiedy inni będą rozpakowywać paczki ode mnie.
Po ślubie Święta stały się problemem logistycznym. Jedni i drudzy rodzicie chcieli byśmy spędzali Święta u nich. W związku z czym połowę czasu spędzaliśmy w samochodzie, żeby przejechać ponad 200 kilometrów w jedną stronę i skoro wigilia była w jednym miejscu, to chociaż Święto w drugim. Potem zrezygnowaliśmy z tego jeżdżenia i zmieniamy miejsce świętowania z roku na rok. Zawsze jedni rodzice zmartwieni, stęsknieni... zwłaszcza od momentu, kiedy nasz przyjazd wiąże się z dostawą wnuków (od kiedy są wnuki, to nasza obecność straciła na znaczeniu - bo Święta są najbardziej dla dzieci). Męczy mnie to, denerwuje. Do tego to szaleństwo - czy choinka wystarczająco duża, czy na stole wystarczająco ciasta, czy prezenty wystarczająco bogate.
Niedługo znowu Święta, a ja już się boję. Znowu tona słodyczy (które z tak wielkim trudem próbuję odstawić), znowu niepotrzebne drobiazgi. Wielkie zakupy, bo przecież wszystkich trzeba obdarować...
Nie, nie chodzi mi o to, żeby nie organizować Świąt. Potrzebujemy radosnego, świątecznego nastroju. Potrzebujemy tego ciepła, które wywołuje w nas blask choinki. Potrzebujemy uśmiechu, przełamania opłatkiem, wielu pozytywnych słów...
Tylko skupmy się na tym, co ważne. Nie chodzi tu przecież o jedzenie, prezenty, ozdoby. Chodzi o rodzinne świętowanie, o bliskość, życzliwość. To ma być wspomnienie Bożego Narodzenia, czyli wspomnienie wydarzeń sprzed ponad 2 tysięcy lat. Otwarcie serc na Jezusa.
Dlaczego piszę o tym już teraz? Bo mamy przed nami półtora miesiąca na dobre przemyślenie wszystkiego. Bo jeszcze teraz możemy się skupić na rzeczach ważnych. Jeśli wierzymy w Boże Narodzenie, to możemy wybrać rekolekcje, znaleźć dobrą książkę do przeczytania na ten czas. Może roraty (jejku, jak ja tęsknię za codziennymi roratami o 6 rano, poprzedzonymi śpiewaniem godzinek, ze świecą w ręku), może jakieś inne adwentowe przygotowania... Jeśli jesteśmy niewierzący, to możemy się skupić na dobrym podsumowaniu roku i przygotowaniu planów na kolejne miesiące. Nie dajmy się wciągnąć w wir konsumpcji. Jesteśmy manipulowani, żeby kupować, kupować, kupować... Niech nasze zakupy będą przemyślane, a Święta będą czasem poświęconym rodzinie, bliskim i sobie samym, a nie zakupom, porządkom i jedzeniu.
A jakie Wy macie podejście do tematu Świąt, końca roku, prezentów, spotkań rodzinnych, porządków przedświątecznych i wszystkich innych atrakcji, które serwuje nam grudzień? Próbujecie zachować dystans, czy dajecie się wciągnąć w szaleństwo?
Jako dziecko uwielbiałam Święta Bożego Narodzenia. Właśnie przez te wszelkie nastrojowe dodatki. Zakupy przedświąteczne, kolędy, choinka i przede wszystkim prezenty. Z niecierpliwością wyczekiwałam tego momentu, kiedy będę mogła rozpakować czekające paczuszki i kiedy inni będą rozpakowywać paczki ode mnie.
Po ślubie Święta stały się problemem logistycznym. Jedni i drudzy rodzicie chcieli byśmy spędzali Święta u nich. W związku z czym połowę czasu spędzaliśmy w samochodzie, żeby przejechać ponad 200 kilometrów w jedną stronę i skoro wigilia była w jednym miejscu, to chociaż Święto w drugim. Potem zrezygnowaliśmy z tego jeżdżenia i zmieniamy miejsce świętowania z roku na rok. Zawsze jedni rodzice zmartwieni, stęsknieni... zwłaszcza od momentu, kiedy nasz przyjazd wiąże się z dostawą wnuków (od kiedy są wnuki, to nasza obecność straciła na znaczeniu - bo Święta są najbardziej dla dzieci). Męczy mnie to, denerwuje. Do tego to szaleństwo - czy choinka wystarczająco duża, czy na stole wystarczająco ciasta, czy prezenty wystarczająco bogate.
Niedługo znowu Święta, a ja już się boję. Znowu tona słodyczy (które z tak wielkim trudem próbuję odstawić), znowu niepotrzebne drobiazgi. Wielkie zakupy, bo przecież wszystkich trzeba obdarować...
Nie, nie chodzi mi o to, żeby nie organizować Świąt. Potrzebujemy radosnego, świątecznego nastroju. Potrzebujemy tego ciepła, które wywołuje w nas blask choinki. Potrzebujemy uśmiechu, przełamania opłatkiem, wielu pozytywnych słów...
Tylko skupmy się na tym, co ważne. Nie chodzi tu przecież o jedzenie, prezenty, ozdoby. Chodzi o rodzinne świętowanie, o bliskość, życzliwość. To ma być wspomnienie Bożego Narodzenia, czyli wspomnienie wydarzeń sprzed ponad 2 tysięcy lat. Otwarcie serc na Jezusa.
Dlaczego piszę o tym już teraz? Bo mamy przed nami półtora miesiąca na dobre przemyślenie wszystkiego. Bo jeszcze teraz możemy się skupić na rzeczach ważnych. Jeśli wierzymy w Boże Narodzenie, to możemy wybrać rekolekcje, znaleźć dobrą książkę do przeczytania na ten czas. Może roraty (jejku, jak ja tęsknię za codziennymi roratami o 6 rano, poprzedzonymi śpiewaniem godzinek, ze świecą w ręku), może jakieś inne adwentowe przygotowania... Jeśli jesteśmy niewierzący, to możemy się skupić na dobrym podsumowaniu roku i przygotowaniu planów na kolejne miesiące. Nie dajmy się wciągnąć w wir konsumpcji. Jesteśmy manipulowani, żeby kupować, kupować, kupować... Niech nasze zakupy będą przemyślane, a Święta będą czasem poświęconym rodzinie, bliskim i sobie samym, a nie zakupom, porządkom i jedzeniu.
A jakie Wy macie podejście do tematu Świąt, końca roku, prezentów, spotkań rodzinnych, porządków przedświątecznych i wszystkich innych atrakcji, które serwuje nam grudzień? Próbujecie zachować dystans, czy dajecie się wciągnąć w szaleństwo?
niedziela, 9 listopada 2014
mini(opty)malizm
Co to właściwie jest ten minimalizm? Na czym polega? Czy mam pozbyć się wszystkiego z mieszkania, zostawić łóżko, trzy zestawy ubrań i lodówkę z jedzeniem na dwa dni? A może sprzedać mieszkanie, spakować się w plecak i wyprowadzić do namiotu? Może powinnam mieć dokładnie 100 przedmiotów? Może 200?
Nie wiem, co to jest minimalizm. Właściwie nie interesuje mnie tak do końca. Bo właśnie doszłam do wniosku, że jestem zwolenniczką innej teorii - optymalizmu (sama ją wymyśliłam i jakoś mi się spodobała). A jest to teoria, która łączy wszystkich - chomiki, minimalistów i tych po środku też. Skoro moja teściowa uwielbia otaczać się przedmiotami, to przecież nie mogę jej tego zabronić. Skoro jest szczęśliwa mając dziesięć kompletów porcelany kawowej i pięć obiadowej. Skoro uwielbia porcelanowe aniołki, świeczuszki, buteleczki, filiżaneczki. Skoro chętnie biega ze ścierką do kurzy, poprawia serwetki, przestawia wszelkie drobiazgi... To jest jej świat, jej otoczenie, jej dom i jej szczęście.
Problem pojawia się wtedy, kiedy nie czujemy się szczęśliwie w otoczeniu przedmiotów, które są dookoła nas. Wtedy właśnie możemy poczuć się przytłoczeni i ograniczeni. Możemy mieć dziesięć razy mniej przedmiotów niż inni i nadal czuć, że jest ich za dużo i ograniczają naszą swobodę. Trzeba to sobie uświadomić i na tym nie poprzestać, tylko zacząć działać. Działać tak, żeby doprowadzić otoczenie do naszego optimum.
W moim przypadku jest to trudne. Czuję, że przedmiotów jest za dużo, ale nie do końca sobie z tym radzę. Niby nie jestem bardzo sentymalna, ale okazuje się, że jednak coś tam we mnie siedzi. Nie lubię wyrzucać rzeczy, które nie są popsute, a nie wszystko można oddać dalej czy próbować sprzedać. Przeczytałam już różne posty minimalistów o tym, jak pozbywać się rzeczy sentymentalnych, ale nie do końca to działa. Co zrobić z pasjami męża? Pozwolić, by rozrastały się z szuflady do szuflady, czy wiercić dziurę w brzuchu, żeby jakoś je ograniczył?
Wciąż dużo pracy przede mną, żeby osiągnąć mój własny punkt optimum. Nie jest łatwo...
Parę dni temu pisałam o pleśni. Wczoraj mieliśmy dzień walki z tym paskudztwem. Dzieci pojechały do babci, a my mieliśmy pół dnia na pryskanie, mycie i sprzątanie. Efekt przekroczył moje oczekiwania. Nie tylko pozbyliśmy się pleśni, ale również starych firanek, które czekały pod łóżkiem na lepsze czasy, plakatów sprzed 10 lat, kilku pudełek, zupełnie niepotrzebnych, a także tony kurzu, która gromadziła się pod szafkami i za łóżkiem... Wieczorem czułam się zmęczona i szczęśliwa. Gorzej, że mąż czuł się tylko zmęczony - nie znajduje radości w porządkowaniu otoczenia i pozbywaniu się staroci...
Nie wiem, co to jest minimalizm. Właściwie nie interesuje mnie tak do końca. Bo właśnie doszłam do wniosku, że jestem zwolenniczką innej teorii - optymalizmu (sama ją wymyśliłam i jakoś mi się spodobała). A jest to teoria, która łączy wszystkich - chomiki, minimalistów i tych po środku też. Skoro moja teściowa uwielbia otaczać się przedmiotami, to przecież nie mogę jej tego zabronić. Skoro jest szczęśliwa mając dziesięć kompletów porcelany kawowej i pięć obiadowej. Skoro uwielbia porcelanowe aniołki, świeczuszki, buteleczki, filiżaneczki. Skoro chętnie biega ze ścierką do kurzy, poprawia serwetki, przestawia wszelkie drobiazgi... To jest jej świat, jej otoczenie, jej dom i jej szczęście.
Problem pojawia się wtedy, kiedy nie czujemy się szczęśliwie w otoczeniu przedmiotów, które są dookoła nas. Wtedy właśnie możemy poczuć się przytłoczeni i ograniczeni. Możemy mieć dziesięć razy mniej przedmiotów niż inni i nadal czuć, że jest ich za dużo i ograniczają naszą swobodę. Trzeba to sobie uświadomić i na tym nie poprzestać, tylko zacząć działać. Działać tak, żeby doprowadzić otoczenie do naszego optimum.
W moim przypadku jest to trudne. Czuję, że przedmiotów jest za dużo, ale nie do końca sobie z tym radzę. Niby nie jestem bardzo sentymalna, ale okazuje się, że jednak coś tam we mnie siedzi. Nie lubię wyrzucać rzeczy, które nie są popsute, a nie wszystko można oddać dalej czy próbować sprzedać. Przeczytałam już różne posty minimalistów o tym, jak pozbywać się rzeczy sentymentalnych, ale nie do końca to działa. Co zrobić z pasjami męża? Pozwolić, by rozrastały się z szuflady do szuflady, czy wiercić dziurę w brzuchu, żeby jakoś je ograniczył?
Wciąż dużo pracy przede mną, żeby osiągnąć mój własny punkt optimum. Nie jest łatwo...
Parę dni temu pisałam o pleśni. Wczoraj mieliśmy dzień walki z tym paskudztwem. Dzieci pojechały do babci, a my mieliśmy pół dnia na pryskanie, mycie i sprzątanie. Efekt przekroczył moje oczekiwania. Nie tylko pozbyliśmy się pleśni, ale również starych firanek, które czekały pod łóżkiem na lepsze czasy, plakatów sprzed 10 lat, kilku pudełek, zupełnie niepotrzebnych, a także tony kurzu, która gromadziła się pod szafkami i za łóżkiem... Wieczorem czułam się zmęczona i szczęśliwa. Gorzej, że mąż czuł się tylko zmęczony - nie znajduje radości w porządkowaniu otoczenia i pozbywaniu się staroci...
wtorek, 4 listopada 2014
przemijanie
Póki jesienne słoneczko przyświeca zza chmur, dochodzę do wniosku, że nie jest najgorsza ta pora roku. Po spacerze piję ciepłą herbatę, a potem siadam z dziećmi na podłodze i bawimy się balonikami. To jeszcze nie czas smutków i depresji. To czas radości, że jesteśmy razem. I chociaż choroby nie dają nam spokoju, sen nie przekracza 5 godzin na dobę, to mimo wszystko najważniejsze jest wspólne bycie. Trzeba chłonąć te radosne chwile, bo na pewno nadejdą też gorsze. Ładujmy więc akumulatory szczęścia!
Dni mijają mi strasznie szybko. Ledwo wstanę, ogarnę dzieci, siebie, zakupy, obiad, wspólne zabawy i już nadchodzi wieczór. A trzeba jeszcze posprzątać, pranie zrobić, zrealizować plany edukacyjne. Znaleźć wyłączny czas dla każdego członka rodziny, chociaż 10 minut dziennie. Nagle okazuje się, że już jest noc, znowu nie udało się wcześniej położyć spać. Kiedy w tym wszystkim ludzie mają czas na oglądanie telewizji? Kiedy mają czas na chodzenie po galeriach handlowych? Co mogę zrobić, żeby jakoś zwolnić ten bieg życia?
Dni mijają mi strasznie szybko. Ledwo wstanę, ogarnę dzieci, siebie, zakupy, obiad, wspólne zabawy i już nadchodzi wieczór. A trzeba jeszcze posprzątać, pranie zrobić, zrealizować plany edukacyjne. Znaleźć wyłączny czas dla każdego członka rodziny, chociaż 10 minut dziennie. Nagle okazuje się, że już jest noc, znowu nie udało się wcześniej położyć spać. Kiedy w tym wszystkim ludzie mają czas na oglądanie telewizji? Kiedy mają czas na chodzenie po galeriach handlowych? Co mogę zrobić, żeby jakoś zwolnić ten bieg życia?
poniedziałek, 3 listopada 2014
takie sobie trochę o niczym...
Miałam tydzień na ogarnianie otoczenia, a teraz znowu siedzę w domu z dwójką - Starszak zamiast bieganiem w przedszkolu zajmuje się smarkaniem w chusteczki. Teraz się zastanawiam, jak to zrobić, żeby mimo dwójki dzieci pod opieką dać radę jednak iść do przodu ze swoimi postanowieniami. Szukam pomysłów na zaangażowanie ich w porządki (wiem, że trwa to pięć razy dłużej i potem jest sprządanie po sprzątaniu, ale czasem można zrobić cokolwiek w ten sposób albo wcale).
A na dworze znowu słońce po paru dniach straszliwie mglistych. Dzięki temu znów więcej optymizmu. Czuję się ostatnio jak na nastrojowej huśtawce. Raz mi się wydaje, że jestem w stanie zrobić wszystko i zaraz będę góry przenosić. Chwilę później stwierdzam, że mogę się poddać i tylko przeczekiwać - z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Co zrobić, żeby mieć jak najwięcej górek i jak najmniej dołków?
Czy ktoś wie, jak pozbyć się pleśni z mieszkania? Mamy fatalną wentylację i co roku sezon jesienno-zimowy walczymy z wilgocią. Nic nie pomaga, zawsze któreś okno zarośnie nam na czarno...
Miłego dnia!
A na dworze znowu słońce po paru dniach straszliwie mglistych. Dzięki temu znów więcej optymizmu. Czuję się ostatnio jak na nastrojowej huśtawce. Raz mi się wydaje, że jestem w stanie zrobić wszystko i zaraz będę góry przenosić. Chwilę później stwierdzam, że mogę się poddać i tylko przeczekiwać - z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Co zrobić, żeby mieć jak najwięcej górek i jak najmniej dołków?
Czy ktoś wie, jak pozbyć się pleśni z mieszkania? Mamy fatalną wentylację i co roku sezon jesienno-zimowy walczymy z wilgocią. Nic nie pomaga, zawsze któreś okno zarośnie nam na czarno...
Miłego dnia!
piątek, 31 października 2014
dzieci
Dzieci są fajne. Ciekawe świata, pozbawione sztuczności. Zadają sto pytań na minutę, potrafią powiązać ze sobą rzeczy, o których dorosłym nawet się nie śniło...
Wczoraj zaśmiewaliśmy się z mężem czytając teksty Róży i Lilki. Uśmiech na twarzy wzbudzają również mądrości Szymona. Zdecydowanie wolę poczytać coś tak pozytywnego i optymistycznego, zamiast kolejnych wiadomości na onecie czy wp. Świadomie uciekam ostatnio przed natłokiem informacji. Zerkam raz na jakiś czas, żeby nie być zupełnie na uboczu, ale być może zrezygnuję nawet z tych zerków. Po co mi wiedza na tematy, z którymi nic nie zrobię? Lepiej się skupić na miejscach, gdzie mogę działać :)
PS. Jakby ktoś chciał właśnie zadziałać, to dzisiaj akcja "piątka w piątek" z Dobrą Fabryką! Można wpłacić 5 złotych i zobaczyć, jak naprawdę zmieniają one świat.
Wczoraj zaśmiewaliśmy się z mężem czytając teksty Róży i Lilki. Uśmiech na twarzy wzbudzają również mądrości Szymona. Zdecydowanie wolę poczytać coś tak pozytywnego i optymistycznego, zamiast kolejnych wiadomości na onecie czy wp. Świadomie uciekam ostatnio przed natłokiem informacji. Zerkam raz na jakiś czas, żeby nie być zupełnie na uboczu, ale być może zrezygnuję nawet z tych zerków. Po co mi wiedza na tematy, z którymi nic nie zrobię? Lepiej się skupić na miejscach, gdzie mogę działać :)
PS. Jakby ktoś chciał właśnie zadziałać, to dzisiaj akcja "piątka w piątek" z Dobrą Fabryką! Można wpłacić 5 złotych i zobaczyć, jak naprawdę zmieniają one świat.
czwartek, 30 października 2014
sentymentalnie...
Za oknem szaro i ponuro... Zapalam światło. Nie lubię półmroku. Uśmiecham się pod nosem. Przede mną kolejny dzień. Czekają na mnie nowe zadania do wypełnienia. Jestem szczęśliwa, bo posuwam się codziennie krok do przodu w moich postanowieniach. Powolutku realizuję swój plan. Szukam równocześnie pomysłów na siebie. Już dość wegetacji z dnia na dzień.
Porządkując stare papiery i pamiątki, uśmiecham się do swoich wspomnień. Sentymenty. Przeszłość. Część wyrzucam do kosza na śmieci. Nie potrzebuję biletów wstępu, żeby pamiętać, gdzie byłam. A jeśli potrzebuję, to znaczy, że nie było to dla mnie istotne. Mam za sobą piękną przeszłość, pełną rewelacyjnych przeżyć. Ale chcę jak najlepiej żyć teraz i tworzyć dla siebie i moich bliskich równie piękną przyszłość. Zostawiam więc tylko te pamiątki, które są dla mnie najbardziej cenne, jakoś szczególnie bliskie mojemu sercu. A wszystko inne - niech pozostanie w pięknych wspomnieniach!
Porządkując stare papiery i pamiątki, uśmiecham się do swoich wspomnień. Sentymenty. Przeszłość. Część wyrzucam do kosza na śmieci. Nie potrzebuję biletów wstępu, żeby pamiętać, gdzie byłam. A jeśli potrzebuję, to znaczy, że nie było to dla mnie istotne. Mam za sobą piękną przeszłość, pełną rewelacyjnych przeżyć. Ale chcę jak najlepiej żyć teraz i tworzyć dla siebie i moich bliskich równie piękną przyszłość. Zostawiam więc tylko te pamiątki, które są dla mnie najbardziej cenne, jakoś szczególnie bliskie mojemu sercu. A wszystko inne - niech pozostanie w pięknych wspomnieniach!
środa, 29 października 2014
gierki
Jednym z moich wczorajszych 7 postanowień jest rezygnacja z różnych gierek na telefonie czy tablecie. Już wiele razy podejmowałam takie wyzwanie, a potem znowu coś mnie skusi i tu pięć minut, tam pięć minut, a czas ucieka...
Czy ktoś oprócz mnie też ma taki problem, że lubi te najprosztsze gry, z których każda zajmuje maksymalnie 5 minut? Można zagrać jedną, drugą, trzecią... Na Fejsie, na telefonie, na tablecie... Siedzę z dziećmi, nudzę się więc tu połączę jakieś cukierki, tam zrzucę kuleczki, przejdę kolejny poziom wisielca i odpowiem na 3 pytania w jakimś quizie. Niby chwila, moment. Tylko dlaczego pół godziny mija od ręki i chciałoby się zagrać jeszcze raz?
Wróciłam więc do decyzji "żadnych gierek, w ogóle". Powinnam więc mieć więcej czasu na inne rzeczy. Nic z tego... Ucieka tak samo jak zwykle... I jak tu się zmotywować?
Może i ucieka, ale na bardziej wartościowe rzeczy. Zamiast równocześnie bawić się dzieckiem i klikać na tablecie, poświęcam czas w 100 procentach synkowi. Zamiast przez 10 minut grać, mogę przez 10 minut poćwiczyć. Znajduję więcej czasu na porządki i wciąż jeszcze wierzę, że wyrobię się z moim planem ogarnięcia otoczenia do końca roku. 10 minut dziennie przez dwa miesiące to daje dobre 10 godzin, które zyskuję dla siebie i dla rodziny. Obym tylko wytrwała!
Czy ktoś oprócz mnie też ma taki problem, że lubi te najprosztsze gry, z których każda zajmuje maksymalnie 5 minut? Można zagrać jedną, drugą, trzecią... Na Fejsie, na telefonie, na tablecie... Siedzę z dziećmi, nudzę się więc tu połączę jakieś cukierki, tam zrzucę kuleczki, przejdę kolejny poziom wisielca i odpowiem na 3 pytania w jakimś quizie. Niby chwila, moment. Tylko dlaczego pół godziny mija od ręki i chciałoby się zagrać jeszcze raz?
Wróciłam więc do decyzji "żadnych gierek, w ogóle". Powinnam więc mieć więcej czasu na inne rzeczy. Nic z tego... Ucieka tak samo jak zwykle... I jak tu się zmotywować?
Może i ucieka, ale na bardziej wartościowe rzeczy. Zamiast równocześnie bawić się dzieckiem i klikać na tablecie, poświęcam czas w 100 procentach synkowi. Zamiast przez 10 minut grać, mogę przez 10 minut poćwiczyć. Znajduję więcej czasu na porządki i wciąż jeszcze wierzę, że wyrobię się z moim planem ogarnięcia otoczenia do końca roku. 10 minut dziennie przez dwa miesiące to daje dobre 10 godzin, które zyskuję dla siebie i dla rodziny. Obym tylko wytrwała!
wtorek, 28 października 2014
7 zadań
Od dzisiaj wdrażam nowy pomysł. Napisałam na kartce 7 zadań, które bym chciała codziennie realizować. Obok nich daty i miejsce na "ptaszki". Zadania są dosyć proste, ale wymagają różnych drobnych zmian w moim życiu więc zobaczymy, na ile uda mi się je wypełniać.
Pomysł na taki projekt wskoczył mi do głowy, kiedy przeglądałam różne stronki w Internecie. Coś tam zobaczyłam, dopasowałam do swoich potrzeb i będę próbować realizować. Mam nadzieję, że jak wytrzymam parę tygodni, to wejdzie mi to w nawyk na tyle, że będę mogła wpisać nowe zadania do realizacji, bo tamte już będą po prostu codziennością (jak zjedzenie śniadania).
Oprócz tego kontynuuję domowe porządki... Nawet w miarę idzie, tylko brakuje mi motywacji do wyrzucania rzeczy, które są niepotrzebne (a nie wszystko da się wydać, czy odsprzedać)...
Pomysł na taki projekt wskoczył mi do głowy, kiedy przeglądałam różne stronki w Internecie. Coś tam zobaczyłam, dopasowałam do swoich potrzeb i będę próbować realizować. Mam nadzieję, że jak wytrzymam parę tygodni, to wejdzie mi to w nawyk na tyle, że będę mogła wpisać nowe zadania do realizacji, bo tamte już będą po prostu codziennością (jak zjedzenie śniadania).
Oprócz tego kontynuuję domowe porządki... Nawet w miarę idzie, tylko brakuje mi motywacji do wyrzucania rzeczy, które są niepotrzebne (a nie wszystko da się wydać, czy odsprzedać)...
poniedziałek, 27 października 2014
powrót
Minęło trochę czasu... Choroby, choroby, choroby... Chora cała trójka moich Panów. Dziś pierwszy trochę normalniejszy dzień od paru tygodni. Najstarszy Pan jest w pracy, Starszy poszedł do przedszkola i tylko Młodszy mi się ostał kaszlący - zaraz biegnę z nim do przychodni.
Powrót do normalności ma oznaczać też powrót do pisania. Planuję na nowo rozpocząć rozwój własny. Planuję ogarnąć wreszcie mieszkanie (ustaliłam sobie termin ostateczny na koniec roku, mam nadzieję, że się wyrobię). Planuję sobie wszystko tak poukładać, żeby w 2015 rok wejść spokojniej, z gotowym pomysłem na siebie. Nie zaczynam od jutra, zaczynam od dziś!
Powrót do normalności ma oznaczać też powrót do pisania. Planuję na nowo rozpocząć rozwój własny. Planuję ogarnąć wreszcie mieszkanie (ustaliłam sobie termin ostateczny na koniec roku, mam nadzieję, że się wyrobię). Planuję sobie wszystko tak poukładać, żeby w 2015 rok wejść spokojniej, z gotowym pomysłem na siebie. Nie zaczynam od jutra, zaczynam od dziś!
wtorek, 14 października 2014
Dobra Fabryka
O Fundacji Kasisi pisałam już tutaj i tutaj. Dzisiaj chciałam napisać kilka słów o innej Fundacji Szymona Hołowni - o Dobrej Fabryce. Dwa pierwsze projekty Fundacji to wsparcie znajdujących się w dramatycznej sytuacji finansowej hospicjum w Rwandzie i szpitala w północnym Kongo. Dzięki pomocy Fundacji, chorzy mogą otrzymać podstawową pomoc, na którą w innej sytuacji nie mogliby liczyć. A wszystko to dzięki temu, że ileś tam osób wpłaca raz w tygodniu 5 zł na konto Fundacji. Czy warto? Spójrzcie na Facebooka i zobaczcie - codziennie Szymon przedstawia jedną osobę, która dzięki Fundacji otrzymała swoją szansę na lepsze życie.
poniedziałek, 13 października 2014
choróbki
Dzieci wciąż chorują. Wczoraj pół dnia na izbie przyjęć w szpitalu. Na szczęście nic groźnego, wróciliśmy do domu z listą leków i zaleceniem kontroli w poradni rodzinnej. Ale dużo stresu, nerwów, zmęczenia. Szpitale dziecięce są straszne. Szpitale ogólnie są straszne. Nie lubię tego czekania. Dlaczego jest tylko jeden lekarz, do którego czeka sie w kolejce przez parę godzin? Ile nowych chorób można nałapać...
***
Stosy leków. Z pudełka zaczęły wychodzić na półkę. Leżące obok obrusy musiały wyemigrować. Ręczniki z sąsiedniej półki też są zagrożone. Najczęściej używane leki zamieszkały na blacie kuchennym. Bardziej "niebezpieczne" na wyższej półce, gdzie walczą o swoje miejsce ze szklankami.
Przytłoczona lekami, wytoczyłam im wojnę. Wszystkie przeterminowane czekają na wizytę w aptece, gdzie zamieszkają w koszu na odpady medyczne. Rzadko używane trafiły do kartonu i wylądowały wysoko w szafie, pod ręką została tylko lista z terminami przydatności. Aktualnie używane nadal siedzą w kuchni, ale ich przestrzeń została ograniczona. Pozostałe dały się zmieścić na jednej półce. Trzeba tylko pilnować, żeby znowu nie zaczęły się mnożyć i rozrastać.
Odrobina porządku, a humor miałam lepszy przez trzy dni!
***
Stosy leków. Z pudełka zaczęły wychodzić na półkę. Leżące obok obrusy musiały wyemigrować. Ręczniki z sąsiedniej półki też są zagrożone. Najczęściej używane leki zamieszkały na blacie kuchennym. Bardziej "niebezpieczne" na wyższej półce, gdzie walczą o swoje miejsce ze szklankami.
Przytłoczona lekami, wytoczyłam im wojnę. Wszystkie przeterminowane czekają na wizytę w aptece, gdzie zamieszkają w koszu na odpady medyczne. Rzadko używane trafiły do kartonu i wylądowały wysoko w szafie, pod ręką została tylko lista z terminami przydatności. Aktualnie używane nadal siedzą w kuchni, ale ich przestrzeń została ograniczona. Pozostałe dały się zmieścić na jednej półce. Trzeba tylko pilnować, żeby znowu nie zaczęły się mnożyć i rozrastać.
Odrobina porządku, a humor miałam lepszy przez trzy dni!
poniedziałek, 6 października 2014
goście
To był ciężki weekend. Goście, goście, goście... Niby bardzo dobrze, że przyjeżdżają. Cieszę się, że przychodzą do nas, rozmawiają, siedzą i mam nadzieję, że dobrze się czują. Ale jednak po takich kilku dniach czuję się naprawdę zmęczona i z radością zostaję w domu tylko z mężem i dziećmi.
Pamiętam, że jak byłam młodsza, to uwielbiałam czytać książki pani Małgorzaty Musierowicz, w których opisywała dom Borejków. Taki otwarty dla wszystkich, gdzie każdy mógł dostać herbatkę, poczuć jak u siebie, nabrać pozytywnej energii. Kiedyś marzyłam, że mój dom taki będzie. Ale chyba się do tego nie nadaję. Po pierwsze nie potrafię emanować tą pozytywną energią. Jestem za bardzo zamknięta w sobie. Poza tym mieszkanie na uboczu, gdzie nikomu nie jest po drodze. Gości trzeba specjalnie zapraszać. Do tego dziecięcy hałas i rozgardiasz. Nie wiem, czy ludzie koniecznie chcą słuchać krzyków i płaczów, a do tego potykać się cały czas o rozrzucone zabawki...
Jak to jest? Lepsze są tłumy gości czy spokojna samotność?
czwartek, 2 października 2014
porządek
Porządek to jest temat, z którym mam duży problem. Co dziwne, kiedy pracowałam zawodowo, byłam bardzo poukładana. Wszystko rozpisane z datami, papiery poukładane w segregatorze, sprawy do załatwienia wpisane w zeszycik i regularnie odhaczane ze szczegółowym opisem. Czyli zawodowo wzór do naśladowania, a w domu wielki rozgardiasz i bałagan. Nie umiem go opanować. Czuję dookoła chaos, nie wiem, od czego zacząć układanie i porządkowanie otoczenia.
Próbowałam robić listę rzeczy do zrobienia. Działała mniej więcej dwa dni. Próbowałam "Getting Things Done". Wszystko super, tylko jakoś nie umiem ani odpowiednio uporządkować ani realizować wszelkich zadań i projektów. Czytałam wiele mądrych książek o zarządzaniu czasem i pełna entuzjazmu wdrażałam w życie kolejne metody, które okazywały się skuteczne parę dni, ewentualnie parę tygodni.
Czuję się tym tak bardzo przytłoczona, że aktualnie załatwiam tylko sprawy najpilniejsze, które muszą być załatwione w tej chwili. Resztę wyrzucam z głowy, żeby się nie stresować.
Moje postanowienie na najbliższe dni: mniej Internetu, więcej porządku! I biorę się za nadrabianie zaległości!
Próbowałam robić listę rzeczy do zrobienia. Działała mniej więcej dwa dni. Próbowałam "Getting Things Done". Wszystko super, tylko jakoś nie umiem ani odpowiednio uporządkować ani realizować wszelkich zadań i projektów. Czytałam wiele mądrych książek o zarządzaniu czasem i pełna entuzjazmu wdrażałam w życie kolejne metody, które okazywały się skuteczne parę dni, ewentualnie parę tygodni.
Czuję się tym tak bardzo przytłoczona, że aktualnie załatwiam tylko sprawy najpilniejsze, które muszą być załatwione w tej chwili. Resztę wyrzucam z głowy, żeby się nie stresować.
Moje postanowienie na najbliższe dni: mniej Internetu, więcej porządku! I biorę się za nadrabianie zaległości!
wtorek, 30 września 2014
fajna niedziela
Niedzielny poranek rozpoczęłam zabawami z moją Dwójką Rozrabiaków. W tym czasie mężuś mógł odespać ciężki tydzień. Potem wspólne wyjście do kościoła, a następnie weszliśmy do pobliskiej cukierni. Każdy z ciastkiem w ręce - ruszyliśmy na rodzinny spacer. Cel: pobliski kasztanowiec. Tatuś mógł się wykazać i rzucając kijem w drzewo strącić dla dziecka prawdziwy deszcz kasztanów. Jak dobrze było słuchać głośnego śmiechu zachwyconego synka.
Po wypiciu południowej kawki, poszliśmy znowu na spacer - musieliśmy zaliczyć zapowiadany już od ponad tygodnia dmuchany zamek dla dzieci. Młody najpierw onieśmielony, rozkręcił się dopiero pod koniec swojej tury w związku z czym trzeba było odczekać całą kolejkę od nowa, żeby jeszcze raz mógł sobie poskakać. Potem plac zabaw. Atrakcja też dla Młodszego, który wypuszczony z wózka mógł poraczkować po rozgrzanej słońcem trawie. Uciekał do innych dzieci, zrywał listki koniczyny i śmiał się w głos. Nawet poszedł z tatą pojeździć na zjeżdżalni.
A potem domowy obiad (robiony wspólnie razem z mężem) i wyjazd na urodziny bratanka. Miłe spotkanie z rodziną.
Po powrocie kąpiel dzieci, spanie i... wreszcie czas dla nas. Chleb z piekarnika kusi swoim zapachem, a my rozmawiamy...
Fajna niedziela, prawda?
Po wypiciu południowej kawki, poszliśmy znowu na spacer - musieliśmy zaliczyć zapowiadany już od ponad tygodnia dmuchany zamek dla dzieci. Młody najpierw onieśmielony, rozkręcił się dopiero pod koniec swojej tury w związku z czym trzeba było odczekać całą kolejkę od nowa, żeby jeszcze raz mógł sobie poskakać. Potem plac zabaw. Atrakcja też dla Młodszego, który wypuszczony z wózka mógł poraczkować po rozgrzanej słońcem trawie. Uciekał do innych dzieci, zrywał listki koniczyny i śmiał się w głos. Nawet poszedł z tatą pojeździć na zjeżdżalni.
A potem domowy obiad (robiony wspólnie razem z mężem) i wyjazd na urodziny bratanka. Miłe spotkanie z rodziną.
Po powrocie kąpiel dzieci, spanie i... wreszcie czas dla nas. Chleb z piekarnika kusi swoim zapachem, a my rozmawiamy...
Fajna niedziela, prawda?
piątek, 26 września 2014
dobro czynić
Czy jest ktoś, kto by nie chciał zmieniać świata? Niech będzie lepszy, piękniejszy, doskonalszy. Tylko jak się za to zabrać? Często brakuje mi pomysłów albo odwagi.
Ktoś coś poradzi?
Poniżej kilka moich planów na przyszłość, ale chętnie uzupełnię listę.
1. Większa otwartość na ludzi.
Z natury jestem nieśmiałym mrukiem. Nie lubię poznawać nowych ludzi, najlepiej się czuję w towarzystwie kilku bliskich znajomych albo i swoim własnym. Stąd też planuję większą otwartość - zagadnąć ludzi znanych tylko z widzenia, uśmiechnąć się, zamienić kilka słów.
2. Dbanie o znajomości.
Mam tyle zakurzonych znajomości, że aż wstyd. Muszę je dobrze przemyśleć i odkurzyć kontakty. Zacznę od tych, które w przeszłości były dla mnie najbardziej wartościowe. Trzeba napisać maila, zadzwonić, spotkać się.
3. Zwracanie uwagi na uczucia innych.
Mam w zwyczaju traktować ludzi bardzo powierzchownie. Skoro ja coś lubię, to zakładam, że inni również. A przecież każdy z nas jest zupełnie inny. W związku z tym trzeba włożyć więcej wysiłku w zrozumienie. Trafnie dobrany prezent, pamięć o urodzinach (najlepiej życzenia bardziej skomplikowane niż tradycyjne "wszystkiego najlepszego"), cieplejsze niż zwykle powitanie. Jedni ludzie zrozumieją mnie bez słów, niektórym muszę wytłumaczyć o co mi chodzi albo dostosować się do ich wrażliwości. W tym zakresie muszę się jeszcze wiele nauczyć.
4. Mądre książki.
Planuję przeczytać jak najwięcej mądrych książek. Nie tylko fantasy i s-f. Nie tylko romantyczne historyjki. Szukam lektury, która będzie mnie rozwijać. Jakby ktoś coś chciał polecić - jestem otwarta na propozycje.
5. Uporządkowanie własnego otoczenia.
Bałagan mnie męczy. Męczy mnie jeszcze bardziej to, że nie umiem go ogarnąć. Posprzątam jedną rzecz i zaraz pojawia się pięć innych. Ostatnio skupiam się na ograniczaniu przedmiotów dookoła. Pisałam już o tym tutaj. Idzie mi różnie, raz lepiej, raz gorzej. Trochę brakuje mi sił, żeby zawalczyć z sentymentami, ale mam nadzieję, że uda mi się uporządkować otoczenie materialne. A w efekcie może łatwiej będzie uporządkować też myśli.
6. Rozmodlenie się.
Trudny temat. Wspomniany też tu. Różnie bywa, ale staram się coś zmieniać w tym zakresie. W końcu skoro wierzę, że Bóg może działać cuda, to powinnam Go prosić o przemianę mojego życia i świata.
7. Szukanie dobrych inicjatyw i dzielenie się nimi.
Jeśli widzę, że ludzie dookoła starają się czynić dobro, to warto do nich dołączyć, zaproponować swoją pomoc, zaangażować się. A może kiedyś uda mi się samej stworzyć coś dobrego...
8. Rozwój osobisty.
Mój mózg jest na urlopie od jakiegoś czasu. Macierzyński, wychowawczy... zwał jak zwał. W każdym razie mózgu nie używam prawie wcale. Pora go obudzić. Może jakaś partyjka go, krzyżówka do rozwiązania, nowy kursik internetowy.
9. Zdrowie fizyczne.
Potrzebuję więcej ruchu. Spacery, może rower, bieganie. Liczę na to, że dzięki temu będę mieć więcej siły i energii dla innych.
10. Ograniczenie internetu.
To mój osobisty pożeracz czasu. Muszę się nauczyć rzadziej włączać komputer, mniej siedzieć z tabletem, nie włączać telefonu... A czas dotychczas w ten sposób marnowany poświęcić na relacje z ludźmi...
Piszę o zmianie świata, a potem wszystkie punkty o sobie. Ale tak mi się wydaje, że wpływanie na losy świata muszę zacząć od pracy nad sobą i swoim otoczeniem. Gdyby każdy tak zrobił, to świat by był lepszy.
Plany są - teraz trzeba się zabrać za realizację!
wtorek, 23 września 2014
antydepresyjnie
Dlaczego ludzie nie potrafią być szczęśliwi? Dlaczego ja nie potrafię być szczęśliwa? Niczego mi w życiu nie brakuje. Naprawdę. Cudowny mąż, wspaniałe dzieci... Środki finansowe, które zapewniają mi wszystko, co potrzebuję, a nawet jeszcze więcej. Zdrowie. Umiarkowana inteligencja. Życzliwa dalsza rodzina. Kilku dobrych przyjaciół...
Tymczasem mi jest źle, bo pogoda nie taka, bo się nie wyspałam, bo mam bałagan i brak mi sił na posprzątanie. Jakiś powód zawsze się znajdzie...
Jak to zmienić? Dziś rano uśmiech od ucha do ucha, głośny śpiew (bo słucha tylko najmłodszy) i od razu mi lepiej. Tym razem nie dam się jesiennej depresji!
Tymczasem mi jest źle, bo pogoda nie taka, bo się nie wyspałam, bo mam bałagan i brak mi sił na posprzątanie. Jakiś powód zawsze się znajdzie...
Jak to zmienić? Dziś rano uśmiech od ucha do ucha, głośny śpiew (bo słucha tylko najmłodszy) i od razu mi lepiej. Tym razem nie dam się jesiennej depresji!
poniedziałek, 22 września 2014
Kasisi
Wspominałam już krótko o Fundacji Kasisi na samiuteńkim początku mojego blogowania, a teraz coś więcej.
Skąd mi się wzięło w ogóle zainteresowanie Kasisi? Zaczęło się od książki "Last minute - 24h chrześcijaństwa na świecie". A potem trochę googla i już byłam na stronie Fundacji a zaraz potem na jej profilu Facebookowym. To było jesienią ubiegłego roku. Byłam zmęczona, a do tego dookoła wszystko było szare i jakieś takie ponure. A tam: Słoneczna Afryka, radość, uśmiech i szczęście wśród dzieci chorych, pokrzywdzonych przez życie. Pobudka dla mnie. Na początku chłonęłam każde słowo. Czytałam stare wpisy. Niecierpliwie czekałam na bieżące. Odświeżałam stronę dwadzieścia razy dziennie.
Potem ochłonęłam. W końcu fascynacja zwyke nie trwa długo. Co nie znaczy, że zapomniałam. Cały czas staram się wspierać projekty. Z radością czytam wieści z Kasisi (choć już nie odświeżam strony co 5 minut, częściej co 5 dni). Nadal chłonę radość i słońce. Uczę się rzeczy ważnych. Myślę...
Na początku zazdrościłam Szymonowi, że znalazł dla siebie miejsce, w którym jest tak szczęśliwy i daje mu tyle sił do działania. Teraz już wiem, że dla mnie tym miejscem jest moje "tu i teraz", czyli mąż, dzieci, własny rozwój. Byle tylko o tym nie zapomnieć...
A do zapoznania się z Fundacją Kasisi zapraszam oczywiście wszystkich. Warto!
https://www.facebook.com/fundacjakasisi
http://www.fundacjakasisi.pl/
PS. Moja dusza księgowej nie mogła się powstrzymać przed przejrzeniem sprawozdania finansowego Fundacji i jestem pod wrażeniem. Jeszcze NIGDY nie widziałam, żeby taki procent środków rzeczywiście był przekazywany dla potrzebujących i żeby tak mały udział miały wydatki administracyjne.
Skąd mi się wzięło w ogóle zainteresowanie Kasisi? Zaczęło się od książki "Last minute - 24h chrześcijaństwa na świecie". A potem trochę googla i już byłam na stronie Fundacji a zaraz potem na jej profilu Facebookowym. To było jesienią ubiegłego roku. Byłam zmęczona, a do tego dookoła wszystko było szare i jakieś takie ponure. A tam: Słoneczna Afryka, radość, uśmiech i szczęście wśród dzieci chorych, pokrzywdzonych przez życie. Pobudka dla mnie. Na początku chłonęłam każde słowo. Czytałam stare wpisy. Niecierpliwie czekałam na bieżące. Odświeżałam stronę dwadzieścia razy dziennie.
Potem ochłonęłam. W końcu fascynacja zwyke nie trwa długo. Co nie znaczy, że zapomniałam. Cały czas staram się wspierać projekty. Z radością czytam wieści z Kasisi (choć już nie odświeżam strony co 5 minut, częściej co 5 dni). Nadal chłonę radość i słońce. Uczę się rzeczy ważnych. Myślę...
Na początku zazdrościłam Szymonowi, że znalazł dla siebie miejsce, w którym jest tak szczęśliwy i daje mu tyle sił do działania. Teraz już wiem, że dla mnie tym miejscem jest moje "tu i teraz", czyli mąż, dzieci, własny rozwój. Byle tylko o tym nie zapomnieć...
A do zapoznania się z Fundacją Kasisi zapraszam oczywiście wszystkich. Warto!
https://www.facebook.com/fundacjakasisi
http://www.fundacjakasisi.pl/
PS. Moja dusza księgowej nie mogła się powstrzymać przed przejrzeniem sprawozdania finansowego Fundacji i jestem pod wrażeniem. Jeszcze NIGDY nie widziałam, żeby taki procent środków rzeczywiście był przekazywany dla potrzebujących i żeby tak mały udział miały wydatki administracyjne.
niedziela, 21 września 2014
po powrocie
3 tygodnie wakacji. Piękny czas aktywnego wypoczynku. Wyjazd z rodziną. Zwiedzanie. Poznawanie nowych ludzi i kultur. Nowe pomysły. Przekraczanie własnych granic. Zbieranie sił na jesienne i wieczorne ponure wieczory. Poszukiwanie mobilizacji do rozwoju. Powrót z nowymi pomysłami i nową energią. Oby wystarczyło na jak najdłużej!
Dlaczego warto wyjeżdżać na wakacje? Moje obserwacje są proste. Siedząc w domu zawsze znajdziemy miliard rzeczy do zrobienia. Bardziej lub mniej pilnych. Kiedy jesteśmy poza domem nie musimy układać zimowych ubrań, szykować zapasów na zimę, myć okien ani przeglądać szuflad z przyprawami. Mamy więcej czasu dla siebie i bliskich (przy dwójce aktywnych dzieci trudno mieć więcej czasu dla siebie, ale załóżmy że chociaż trochę się udaje). Łatwiej jest zostawić obowiązki i troski i skupić się na planowaniu, przemyśleniach albo po prostu życiu chwilą.
Inną zaletą wakacji jest wyjście ze swojej strefy komfortu. Opuszczamy swoje zaciszne mieszkanko, spotykamy obcych ludzi. Wsiadamy w samochód, pociąg lub samolot i dajemy się ponieść przygodzie. Otwieramy się na świat dookoła i pozwalamy, żeby na nas wpływał bardziej niż zwykle.
A potem wracamy. Z nowymi siłami. Z tęsknotą. Znowu zakupy w ulubionym warzywniaku, domowy pieczony chlebek, obiadek u mamusi...
A następne wakacje już za rok!
Dlaczego warto wyjeżdżać na wakacje? Moje obserwacje są proste. Siedząc w domu zawsze znajdziemy miliard rzeczy do zrobienia. Bardziej lub mniej pilnych. Kiedy jesteśmy poza domem nie musimy układać zimowych ubrań, szykować zapasów na zimę, myć okien ani przeglądać szuflad z przyprawami. Mamy więcej czasu dla siebie i bliskich (przy dwójce aktywnych dzieci trudno mieć więcej czasu dla siebie, ale załóżmy że chociaż trochę się udaje). Łatwiej jest zostawić obowiązki i troski i skupić się na planowaniu, przemyśleniach albo po prostu życiu chwilą.
Inną zaletą wakacji jest wyjście ze swojej strefy komfortu. Opuszczamy swoje zaciszne mieszkanko, spotykamy obcych ludzi. Wsiadamy w samochód, pociąg lub samolot i dajemy się ponieść przygodzie. Otwieramy się na świat dookoła i pozwalamy, żeby na nas wpływał bardziej niż zwykle.
A potem wracamy. Z nowymi siłami. Z tęsknotą. Znowu zakupy w ulubionym warzywniaku, domowy pieczony chlebek, obiadek u mamusi...
A następne wakacje już za rok!
niedziela, 31 sierpnia 2014
od dzisiaj
Też tak macie, że większość wartościowych zmian planujecie wprowadzić od jutra albo od przyszłego tygodnia czy miesiąca?
Proponuję nowe postanowienie: wszystkie zmiany wprowadzajmy od dzisiaj. A najlepiej od teraz. Czyli wstajemy od komputerów, tabletów, telefonów i idziemy pobiegać, powtarzamy słówka z angielskiego albo robimy porządek w szufladzie.
Proponuję nowe postanowienie: wszystkie zmiany wprowadzajmy od dzisiaj. A najlepiej od teraz. Czyli wstajemy od komputerów, tabletów, telefonów i idziemy pobiegać, powtarzamy słówka z angielskiego albo robimy porządek w szufladzie.
piątek, 29 sierpnia 2014
wakacyjnie
Wyjeżdżając na wakacje nastawiamy się na odpoczynek, dobry humor, korzystanie z każdej chwili. Planujemy śniadanka na tarasie, dużo czasu dla rodziny, cały czas uśmiech i radosny nastrój.
A może by się tak postarać o kawałek wakacji codziennie?
A może by się tak postarać o kawałek wakacji codziennie?
czwartek, 28 sierpnia 2014
rozmodlenie
Tym razem dotknę trudnego bardzo tematu. W tych wszystkich moich poszukiwaniach szczęścia i radości nie chciałabym zapomnieć o Tym, kto jest (a przynajmniej powinien być najważniejszy). Mam tu na myśli Boga. I mam wielką nadzieję, że zmiany, które próbuję wprowadzać w moim życiu nie będą mnie od Niego oddalać, ale powolutku, krok po kroku zbliżać. Trochę jestem zagubiona w wierze. Mam wrażenie, że kiedyś było łatwiej. Czasy wyjazdów na rekolekcje, pielgrzymki, nawet codzienne bieganie na mszę świętą. Dziś dzieci, mąż, dom, próba znalezienia swojej ścieżki zawodowej. Wszystko zabiera tak dużo czasu i energii. To po prostu inny etap życia i muszę umieć się w nim znaleźć.
Tak więc do dotychczasowych postanowień dołączam jeszcze dodatkową modlitwę. I stawiam ją na pierwszym miejscu, bo wierzę, że może pomóc najbardziej.
Tak więc do dotychczasowych postanowień dołączam jeszcze dodatkową modlitwę. I stawiam ją na pierwszym miejscu, bo wierzę, że może pomóc najbardziej.
środa, 27 sierpnia 2014
wchodzę w to
Przeczytałam ostatnio bardzo fajną myśl. Kiedy następnym razem, ktoś ci zaproponuje coś ciekawego, to zamiast wyszukiwać wymówek i powtarzać: "to nie dla mnie", "innym razem", "jestem zmęczona", "ja się do tego nie nadaję" trzeba uśmiechnąć się i powiedzieć "wchodzę w to".
Kilka dni temu dwie babcie podjęły się wspólnego zajęcia wnukami, żebyśmy z mężem mogli sobie gdzieś razem wyjść wieczorem. Okazja rzadka. Tylko wszystko tak nagle, że na wolny wieczór nie mieliśmy żadnego pomysłu. Najbardziej kusiło zamknąć drzwi do sypialni i wreszcie się wyspać. Można było poszukać czegoś w kinie, ale jakoś ostatnio nie mamy szczęścia do filmów. Mogliśmy też tradycyjnie pojechać na stary rynek, zjeść porcję lodów, pogadać chwilę i wrócić do domu. Albo jeszcze jedna możliwość: wsiąść na rower i pojechać do aquaparku...
Ponieważ moje postanowienie nie pozwoliło na opcje: jestem zmęczona i nie chce mi się, to wygrała wycieczka rowerowa. Wrażenia doskonałe. Zwłaszcza, jak przełamałam własne opory i zjechałam zjeżdżalnią pontonową (a potem drugi raz i jeszcze kolejny). Mnóstwo pozytywnej energii!
Warto było powiedzieć "wchodzę w to". Mam nadzieję, że następnym razem też się nie zawaham.
Kilka dni temu dwie babcie podjęły się wspólnego zajęcia wnukami, żebyśmy z mężem mogli sobie gdzieś razem wyjść wieczorem. Okazja rzadka. Tylko wszystko tak nagle, że na wolny wieczór nie mieliśmy żadnego pomysłu. Najbardziej kusiło zamknąć drzwi do sypialni i wreszcie się wyspać. Można było poszukać czegoś w kinie, ale jakoś ostatnio nie mamy szczęścia do filmów. Mogliśmy też tradycyjnie pojechać na stary rynek, zjeść porcję lodów, pogadać chwilę i wrócić do domu. Albo jeszcze jedna możliwość: wsiąść na rower i pojechać do aquaparku...
Ponieważ moje postanowienie nie pozwoliło na opcje: jestem zmęczona i nie chce mi się, to wygrała wycieczka rowerowa. Wrażenia doskonałe. Zwłaszcza, jak przełamałam własne opory i zjechałam zjeżdżalnią pontonową (a potem drugi raz i jeszcze kolejny). Mnóstwo pozytywnej energii!
Warto było powiedzieć "wchodzę w to". Mam nadzieję, że następnym razem też się nie zawaham.
sobota, 23 sierpnia 2014
przedmioty
Czuję się przytłoczona przez otaczające mnie przedmioty. Nie dość, że brakuje mi miejsca w szafie i na półkach, to ciągle muszę sprzątać, przekładać, układać...
Nie potrafię (niestety?) robić radykalnych kroków. Nie umiem pozbyć się wszystkiego w jeden dzień, wyrzucić do śmieci i z radością stwierdzić, że to początek nowego życia. Ale od jakiegoś czasu porządkuję i staram się rozdawać rzeczy, których nie użyłam nigdy lub przynajmniej od kilku lat (a posiadam tego sporo). Na pierwszy rzut poszły ciuchy (szykuję się do drugiej tury w tym zakresie, potrzebuję tylko trochę więcej czasu), potem stare talerze i wielki karton szklanek (mąż nawet nie zauważył, że coś spakowałam, mam wrażenie, że szafy kuchenne również). Dzisiaj udało mi się rozdać trochę nieużywanych kosmetyków. Czuję się z tym coraz lepiej i może zdecyduję się również zawalczyć z sentymentalnymi pamiątkami, których mam kilka pełnych kartonów.
Dlaczego warto minimalizować liczbę przedmiotów, które nas otaczają? W końcu żyjemy w takich czasach, że na potęgę kupujemy: nowe gadżety, ubrania, książki... Im więcej posiadamy, tym lepiej to o nas świadczy, tym bardziej jesteśmy szczęśliwi. Tak przynajmniej próbują nam wmówić reklamy. A ile rzeczy trzymamy w mieszkaniach i nigdy nie używamy? Ile rzeczy raz na tydzień przekładamy z miejsca na miejsce, żeby odkurzyć i posprzątać? Zabierają nam przestrzeń, zabierają czas, który można wykorzystać na coś innego, bardziej wartościowego...
Przestańmy więc otaczać się przedmiotami, zacznijmy otaczać się wartościowymi ludźmi!
Mój bilans tygodnia w tym zakresie jest bardzo pozytywny: trzy spotkania z koleżankami niewidzianymi od kilku miesięcy, a szufladę w kuchni wreszcie da się otworzyć bez zacinania.
Nie potrafię (niestety?) robić radykalnych kroków. Nie umiem pozbyć się wszystkiego w jeden dzień, wyrzucić do śmieci i z radością stwierdzić, że to początek nowego życia. Ale od jakiegoś czasu porządkuję i staram się rozdawać rzeczy, których nie użyłam nigdy lub przynajmniej od kilku lat (a posiadam tego sporo). Na pierwszy rzut poszły ciuchy (szykuję się do drugiej tury w tym zakresie, potrzebuję tylko trochę więcej czasu), potem stare talerze i wielki karton szklanek (mąż nawet nie zauważył, że coś spakowałam, mam wrażenie, że szafy kuchenne również). Dzisiaj udało mi się rozdać trochę nieużywanych kosmetyków. Czuję się z tym coraz lepiej i może zdecyduję się również zawalczyć z sentymentalnymi pamiątkami, których mam kilka pełnych kartonów.
Dlaczego warto minimalizować liczbę przedmiotów, które nas otaczają? W końcu żyjemy w takich czasach, że na potęgę kupujemy: nowe gadżety, ubrania, książki... Im więcej posiadamy, tym lepiej to o nas świadczy, tym bardziej jesteśmy szczęśliwi. Tak przynajmniej próbują nam wmówić reklamy. A ile rzeczy trzymamy w mieszkaniach i nigdy nie używamy? Ile rzeczy raz na tydzień przekładamy z miejsca na miejsce, żeby odkurzyć i posprzątać? Zabierają nam przestrzeń, zabierają czas, który można wykorzystać na coś innego, bardziej wartościowego...
Przestańmy więc otaczać się przedmiotami, zacznijmy otaczać się wartościowymi ludźmi!
Mój bilans tygodnia w tym zakresie jest bardzo pozytywny: trzy spotkania z koleżankami niewidzianymi od kilku miesięcy, a szufladę w kuchni wreszcie da się otworzyć bez zacinania.
piątek, 22 sierpnia 2014
pasja
Spotkałam się wczoraj z koleżanką. Poszłyśmy na kawę. Tak, wypiłam kawę, mimo że nie lubię. Dlaczego? Bo zostałam zafascynowana. Weszłyśmy do lokalu z czystej ciekawości (liczyłam na herbatę i ciasteczko), a tu same kawy. I do tego barista-pasjonat. Przez 20 minut opowiadał nam o wszelkich rodzajach sprzedawanej kawy. Tryskał przy tym radością i entuzjazmem. Dookoła rozsyłał tonę pozytywnej energii.
Zazdroszczę ludziom, którzy mają w sobie pasję. To taka pozytywna zazdrość, bo myślę sobie, że skoro im się udało, to może pewnego dnia, też odkryję w sobie tę burzę pozytywnej energii. Przypominam sobie swoją pracę. Zmęczonych ludzi, którzy codziennie robią to samo, bo muszą. Myślę o swoich znajomych. Każdy z nich wykonuje jakąś tam pracę, jedni z większą, a inni z mniejszą radością. Dlaczego zwykle jest to ciężki obowiązek? Dlaczego siedzimy zmęczeni, przygnębieni, zamknięci w sobie?
Mam ochotę wrócić do kawiarni i chłonąć. Chłonąć optymizm. Chłonąć radość. Chłonąć energię. Chłonąć entuzjazm. Może się uda?
Przede mną czas wyborów. Stoję na rozstaju dróg. Na razie opieka nad dzieckiem, a potem chcę wrócić do życia zawodowego. Do mojej poprzedniej pracy nie mam powrotu. Muszę więc poszukać czegoś nowego. Ale jak dojść do takiego etapu, że praca będzie pasją i źródłem radości?
Zazdroszczę ludziom, którzy mają w sobie pasję. To taka pozytywna zazdrość, bo myślę sobie, że skoro im się udało, to może pewnego dnia, też odkryję w sobie tę burzę pozytywnej energii. Przypominam sobie swoją pracę. Zmęczonych ludzi, którzy codziennie robią to samo, bo muszą. Myślę o swoich znajomych. Każdy z nich wykonuje jakąś tam pracę, jedni z większą, a inni z mniejszą radością. Dlaczego zwykle jest to ciężki obowiązek? Dlaczego siedzimy zmęczeni, przygnębieni, zamknięci w sobie?
Mam ochotę wrócić do kawiarni i chłonąć. Chłonąć optymizm. Chłonąć radość. Chłonąć energię. Chłonąć entuzjazm. Może się uda?
Przede mną czas wyborów. Stoję na rozstaju dróg. Na razie opieka nad dzieckiem, a potem chcę wrócić do życia zawodowego. Do mojej poprzedniej pracy nie mam powrotu. Muszę więc poszukać czegoś nowego. Ale jak dojść do takiego etapu, że praca będzie pasją i źródłem radości?
czwartek, 21 sierpnia 2014
czytanie
Pierwszy krok wykonałam niedawno. Przestałam czytać onety, wirtualnepolski. Unikam oglądania wiadomości, nie czytam gazet. Świadomie nie jestem na bieżąco z tym, co się w świecie dzieje. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że pochłaniało to bardzo dużo mojego czasu. A jest to czas, który mogę poświęcić na wiele bardziej wartościowych rzeczy. Poza tym większość z tych wiadomości była tak bardzo przytłaczająca. Tyle jest na świecie zła, wojen, nieszczęść, kłamstw, oszustw. Czytałam, przeżywałam, martwiłam się, a i tak nic z tym nie mogłam zrobić.
Tak więc mój pierwszy krok to zmiana lektury.
Zamiast smutasków - optymistyczne blogi:
http://cosoptymistycznego.wordpress.com
http://malebe.blogspot.com/
http://drugie-notki-idyjotki.blogspot.com/
Do tego inspirujące blogi o minimalizmie:
http://www.wolnymbyc.pl/
http://www.theminimalists.com/
http://tofalaria.blogspot.com/
A na deser pozytywne wsparcie z Afryki:
http://www.facebook.com/fundacjakasisi
http://www.facebook.com/dobrafabryka
A Wy, co czytacie?
Tak więc mój pierwszy krok to zmiana lektury.
Zamiast smutasków - optymistyczne blogi:
http://cosoptymistycznego.wordpress.com
http://malebe.blogspot.com/
http://drugie-notki-idyjotki.blogspot.com/
Do tego inspirujące blogi o minimalizmie:
http://www.wolnymbyc.pl/
http://www.theminimalists.com/
http://tofalaria.blogspot.com/
A na deser pozytywne wsparcie z Afryki:
http://www.facebook.com/fundacjakasisi
http://www.facebook.com/dobrafabryka
A Wy, co czytacie?
powitanie
Dzień Dobry, Czytelniku!
Usiądź, rozgość się. Jestem Tina i zapraszam Cię, żebyś razem ze mną ruszył w drogę w poszukiwaniu szczęścia.
Najpierw dwa słowa o mnie. Żona, matka dwóch synów. Duże miasto, mieszkanko w bloku. Lubię góry, dobre książki, kiedyś robótki ręczne (aktualnie porzucone ze względu na brak czasu).
Generalnie jestem szczęśliwa, ale przytłoczona wszystkim dookoła. Przytłoczona obowiązkami domowymi, przedmiotami, listą zadań do zrobienia. Zmęczona. Bardzo zmęczona. Stąd moje poszukiwania. Od jakiegoś czasu czytam o prostocie, minimalizmie. Czytam o wolności finansowej. Zauważam, że ludzie są z tym szczęśliwi. W związku z tym postanawiam poszukać własnej drogi do szczęścia. Chcę czerpać z minimalizmu, uczyć się od stoików, żyć prosto i radośnie. Czy mi się uda?...
Zapraszam Cię, Czytelniku, w drogę razem ze mną. Zobaczymy, co nas tam spotka...
Subskrybuj:
Posty (Atom)